Thursday, May 28, 2009

Fort Campbell

Jedna z amerykańskich baz wojskowych w Fort Campbell, Kentucky została dziś tymczasowo zamknięta ze względu na ilość samobójstw, jakie zostały tam popełnione na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, a konkretnie 11 od początku roku - czyli średnio jedno samobójstwo co dwa tygodnie. Może wreszcie ci powracający z wojny z PTSD (Post Traumatic Stress Disorder) zostaną zapewnieni odpowiednią opiekę medyczną. Jako osoba swojego czasu zdiagnozowana z PTSD (i wyleczona dzięki sensownej opiece psychologicznej oraz odpowiednio dobranym lekom), te raporty zawsze mnie szczególnie poruszają. O problemach weteranów cierpiących na PTSD związanych z brakiem odpowiedniej opieki psychologicznej i psychiatrycznej oraz stygmą związaną z tą chorobą (żołnierze postrzegają to jako oznaka słabości i wstydzą się szukać pomocy lekarskiej) mówi się od dawna, wiec miejmy nadzieję, że przypadek Fort Campbell wreszcie coś zmieni. Oby...

Wednesday, May 27, 2009

run pee!

czlowiek zawsze sie czegos ciekawego dowie stojac w korku i sluchajac NPR ... wczoraj gosciem All Things Considered byl zalozyciel strony runpee.com. bije poklony za oryginalnosc pomyslu: znajdywanie i publikowanie momentow, kiedy jak czlowiek chce siku podczas seansu filmowego, powinien wykorzystac wlasnie na wycieczke do toalety. kazdy moze tez opublikowac swoj optymalny pee time. stronka podaje dokladnie czas w filmie oraz opisuje poczatek sceny. jak bede szla nastepnym razem na trzygodzinny film, na pewno skorzystam.

Tuesday, May 26, 2009

the owls are not what they seem

wrocilismy. w sumie o czym by tu opowiadac. od kilku lat w kazdy dlugi weekend jezdzimy w to samo miejsce, niedaleko bridgeport, kalifornia. tuz kolo granicy z newada, oraz niedaleko wschodniej granicy parku narodowego yosemite. i za kazdym razem jak zajezdzamy, to moj zoladek robi salto. tak jest pieknie. otwarte przestrzenie - me likey. nie chce zajezdac tu kiczem, ale w takich miejscach czlowiek czuje sie normalnie jednym z natura i generalnie wszechswiatem. az sie chce wszystko jebnac i na przyklad kupic ranczo albo jeszcze lepiej, koczowac w namiocie przez caly rok i grac na bongosach dla turystow tudziez sprzedawac bransoletki z koralikow. tak jest tam pieknie.

co jeszcze. johnny cash zdecydowanie bdb jesli chodzi o soundtrack do jazdy po amerykanskich landmarkach. przyznaje, ze mam ogromna slabosc jesli chodzi o man in black. cale szczescie hubby rowniez. slysze "jackson" albo "walk the line" i od razu rynna (nie mowiac juz o tym, ze namowilam meza, zeby zatanczyc na naszym weselu "ring of fire").

a na koniec, to z ciekawostek ornitologicznych - na drzewie obok naszego namiotu mieszkala sowa. bardzo fascynujace stworzenie. raz- samotnik. dwa - wiadomo, zyje noca. trzy - drapieznik. cztery - wyglada dosc wyjatkowo. jak go obserwowalismy wieczorami, to siedzial na samym czubie wielkiego drzewa (jak taki czubek na choince bozonarodzeniowej), i sie kiwal z wiatrem i generalnie nic go nie ruszalo. a w nocy delikatnie pohukiwal (piekne to pohukiwanie, bardzo kojace). potem okazalo sie, ze w drzewie nad nami mieszkala rodzina tego pana, a konkretnie potomstwo, i udalo nam sie przyuwazyc inna sowe karmiaca male. wniosek: do listy gadzetow do zakupienia zostaje wpisana lornetka.

a teraz foto story. jak widac na obrazkach ponizej, przywitalo nas kilka por roku na raz - wniosek taki, ze gory jednak sa nieprzewidywalne.


ice, ice, baby




zaspy, a my w japonkach i szortach







america the beauuutiiifuuul...







born to be free....

camp osman


widok z naszego namiotu bdb



zen master





wiosna w gorach topnieje BARDZO DUZO sniegu. generalnie woda jest wszedzie.



obrazki z marsa, tudziez okolice tracy, california.


a tu kalifornijczy tlumnie wala do domu po dlugim weekendzie - przez marsa.

Wednesday, May 20, 2009

d*** in a box

Saturday Night Live niestety z roku na rok coraz mniej śmieszy (moim zdaniem w każdym razie). aczkolwiek czasami zdarzają się perełki, zwłaszcza, jak są fajni goście - takie jak na przykład legendarny już "d*** n a box" z justinem timberlakem, który 2 tygodnie temu dorobił się równie genialnej drugiej części: "mother lover". generalnie moim zdaniem JT rządzi (adam samberg też) i tak se chodzę i śpiewam ...one: cut a hole in a box, two: put your junk in that box, three: make her open the box .... 'cause I'm a Mother Lover... you're a Mother Lover...'cause every mother's day needs a mother's night.... i czy ktoś widział stary ale jary night at the roxbury (również zainspirowany skeczami z SNL z will farellem & chris kattanem)? kto wie, może z tej współpracy JT z adamem s. narodzi się kolejne night at the roxbury...

d*** in the box




mother lover

Tuesday, May 19, 2009

ptasie radio

wczoraj ugotowałam bób (po tutejszemu fava beans) i za każdym wgryzieniem się w zielone ziarna przenosiłam się wehikułem czasu do mojego dzieciństwa smutnych lat 80-tych, kiedy to szara puszka brązowego bobu była szczytem moich uniesień smakowych, moim przysmakiem i nagrodą za dobre zachowanie. czy w polsce nadal można kupić bób w puszkach (tu nie, przynajmniej nie w normalnych nie-etnicznych sklepach)? jeśli tak, to następnym razem chyba sobie przywiozę kilka puszek i w razie napadu dżumy emigranckiej będę sobie dawkować.

poza tym na krzew pod naszym okno sypialni wrócił tzw. przedrzeźniacz, czyli po tutejszemu mockingbird. w zeszłym roku też urzędował całe lato pod naszą sypialnią i podejrzewam, że jest to ten sam osobnik, ze względu na to, że tak jak w zeszłym roku zaczyna szaleć głosowo około północy i jak ktoś ma insomnię, to raczej ten kolega w zaśnięciu nie pomoże. nocne koncerty naszego osobistego przedrzeźniacza są fascynujące, bo nie dość, że nadaje non-stop i GŁOŚNO, to naśladuje wszystkie możliwe dźwięki jakie zapewne usłyszał w ciągu dnia, każdy może po 30 sekund, i żaden z nich się nie powtarza. przysięgam. nic dziwnego, że sam darwin się tymi ptakami zainteresował. hubby jednak stwierdził, że mockinbird super, natura rules i w ogóle amazing, ale efekt nieprzespanej nocy mocno go motywuje do zakupu BB gun (jak to po naszemu? ma plastikową albo ceramiczną amunicję). no i co z tym fantem zrobić?

Sunday, May 17, 2009

zen day

w santa cruz latem nigdy nie jest gorąco, efekt oceanu powoduje przyjemne 20C przez 9 miesiecy w roku. ale dzis ma być upał, wiec zrobimy to, czego raczej nigdy nie robimy, czyli udamy się na plażę w celu plażowania. z kocykiem, książką oraz zimnym piwem. a wczoraj w ramach kultywowania wspólnych momentów zen zrobiliśmy sobie spa day. było bardzo zen - w sensie dosłownym.

Friday, May 15, 2009

san quentin you've been livin' hell to me

kalifornia ma dość dużą dziurę budżetową. generalnie stoimy nad przepaścią bankructwa. deficyt ponoć rekordowy i żaden inny stan nie dorasta nam do pięt pod tym wzgledem. i na co wpadł nasz governator, arnie (zawsze jak slysze w radiu schwarzeneggera przemawiającego jako gubernator stanu to łapię się za głowę, że to taki surrealizm i w ogóle, a tu już mija chyba 6 lat)? arnie będzie sprzedawać nieruchomości publiczne. na przykład więzienie san quentin. ciekawe co by na to powiedział johhny. here's to johnny.


Thursday, May 14, 2009

choke

z góry ostrzegam, że ta notka będzie odpowiednikem szlochu i czkawki w poduszkę. no ale nie ma to jak uzdrawiające moce publicznego narzekania. dziś rano jak zwykle zwlokłam się z wyra (bynajmniej nie o szarym świcie, ale tak zmęczona, jakbym wstawała o 5 rano), po omacku zrobiłam kawę, potem po omacku do łazienki pod prysznic, a potem jak codzień zaległam na kiblu (z zamknietą klapą), w szlafroku i z ręcznikiem na głowie, coby tą kawę wypić. i dziś se właśnie uzmysłowiłam, że to jedyny mój moment zen w ciągu całego dnia - kiedy rano siedzę na kiblu (z zamkniętą klapą), gapię się w ścianę i wypijam moją kawę. moje własne 5 minut na relaks, moja ghetto spa. hubby się nie dobija do łazienki, bo cały czas śpi. ma chłopak luksus, nie dość, że flexible schedule, to jeszcze pracuje 10 minut od domu. potem wio, przez lasy góry i pola (dosłownie) - do roboty. wczoraj stwierdziłam, że jestem niezła, bo po 13 godzinach poza domem, wróciłam i UGOTOWAŁAM obiad. taki prawdziwy, nie jakieś mrożone pizze. podłożyłam maużonkowi pod pysk, pochwalił i zjadł. o dziwo nie pokłóciliśmy się aż do 22.00, kiedy to się pokłóciliśmy, poczym ja wkurwiona poszłam spać. i w sumie nie dziwię się, że ludzie się rozwodzą. kurna trzeba być herkulesem, żeby w związku z drugą osobą nie dać się zeżreć codziennej prozie życia. stres, zmęczenie, zero czasu na relaks, jak tu podtrzymywać ognisko domowe i zapach pieczonego ciasta. nie wiem, może ja nie potrafię sobie zagospodarować czasu i planować after work activities. może to te cholerne 2 godziny dziennie w samochodzie (tak, wiem, 40 godzin miesięcznie, 480 godzin rocznie) są właśnie kropką nad "i". taka na przykład moja koleżanka z pracy codziennie gra w tenisa z mężem. podziwiam, na prawdę. założę się, że się kłócą o połowę mniej niż my. nie wiem jaka puenta tego wszystkiego, wiem, że każdy tak ma, i że praca to błogosławieństwo a mąż nie jest bynajmniej zły a wręcz przeciwnie, więc powinnam to wszystko wypluć, odpukać i trzy zdrowaśki.

Wednesday, May 13, 2009

lato, lato na nas czeeeekaaa....

jednym z moich najulubieńszych dni w roku jest dzień, kiedy to w kalendarzu zakreślam długie weekendy letnie, a następnie rezerwuję kampingi. no więc. memorial day weekend, 22-25 maja, jedziemy łazić po górach i taplać nogi w jeziorach niedaleko bridgeport, CA ( nasze ukochane miejsce, czyli tam gdzie pustynia newady spotyka się z kalifornijskimi górami high sierra). samoczynnie ustanowiony długi weekend na cześć gości ze wschodniego wybrzeża, 27-30 czerwca, zdobywamy half dome (not) w yosemite. 4th of july weekend, 3-6 lipca, jedziemy oglądać śpiące wulkany w lassen national park. jakby ktoś się pytał, czemu mieszkam w kalifornii, to własnie dlatego :-)

Monday, May 11, 2009

milestones

w sobotę byliśmy na urodzinach żony kolegi hubbego z pracy. na imprezie tej była pewna dziewczyna z polski. historia dość hm.. stereotypowa, amerykanin pojechał do europy szukać sensu życia, wynudzony studiami oraz jałowością kulturową hameryki, i wrócił z dziewczyną z polski. czy jakoś tak. w każdym razie owa panna w ramach pierwszego pytania do mnie wystrzeliła: "to jak długo tu już jesteś?" wyszło na to, po głębokim namyśle i skurczu żołądka, że w czerwcu będzie 10 lat. DEKADA. jestem suckerem jeśli chodzi o kamienie milowe, więc wypadałoby zrobić jakieś podsumowanie na ową cześć. muszę też znaleźć mój przedziurkowany pe-er-el-owski paszport, żeby zidentyfikować faktyczną datę mojego lądowania. stej tuned.

Thursday, May 7, 2009

once bitten, twice baked

okazuje się, ze nawet butelka purellu jednak nie ochroni przed czyhającymi wirusami. hubby wrócił ze zużyta butelką owego specyfiku ( o dziwo ma jeszcze skórę na rekach), ale też i z całym dobrodziejstwem przeziębienia.


okazuje się też, że „restrukturyzacja” nie dla wszystkich musi oznaczać bruk oraz kuroniówkę. Może oznaczać szczebelek w górę drabiny-machiny. w każdym razie – NIE NARZEKAM. na dzień dzisiejszy przynajmniej. do następnej rundki.


a na koniec okazuje się , że w całym tym stresie o zdrowie mojego Taty kilka tygodni temu, zapomniałam napisać o jak ważnym elemencie folklorystycznym życia w santa cruz. a mianowicie obchodach święta 4/20. całe szczęście, że nasz wioskowy szmatławiec archiwizuje swoje „breaking news”.

Monday, May 4, 2009

I’m only happy when it rains

Weekend upłynął mi w strugach deszczu (no pun intended) i było bosko. Zazwyczaj ostatni deszcz w Santa Cruz ma miejsce mniej więcej w połowie kwietnia, a potem słońce, błękitne niebo i generalnie nuda to przełomu listopda/grudnia, więc ten sztorm majowy to zdecydowanie bonus. Było mokro, szaro, mgliście, latarnia morska wyła w pobliskiej oddali, na prawdę fajnie. Do tego mój asortyment DVD's wzbogacony weekendowym repertuarem kablówki. Całe szczęście, że mój mąż wraca jutro, bo naprawdę potrzebuje, żeby ktoś mnie mocną ręką przywrócił do pionu moralnego. Upodliłam się wyśmienicie –dwie beznadziejne komedie z Sarah Jessica Parker, podręcznikowy wręcz rom-com z Ashtonem Kutcherem, Sex and the City the Movie oraz czeresienka na torcie filmowego upodlenia się: Mamma Mia (Meryl Streep nawet za występ w kolumbijskiej telenoweli pewnie by się kwalifikowała do Oskara, ale śpiewający Pierce Brosnan – BARDZO wielkie WTF). Do tego różowe wino (hiszpańskie organiczne wytrawne, żeby nie było, że popełniłam white zinfandel), kanapki na obiad przez 4 dni i jestem gotowa na powrót głowy naszego domostwa. Poza tym to co. Monotematycznie. Zżera mnie stres, że trzeba by jakiś dom kupić. Oraz, że w robocie restrukturyzacja. Takie nowe modne słowo.