Tuesday, June 22, 2010

the more he looked inside the more piglet wasn't there

mam ostatnio wstret do slowa. pisanego jak i mowionego. glownie pisanego. albowiem tak.

srednio co 3 tygodnie musze robic archiwacje mojej skrzynki pocztwej outlooka, bo mniej wiecej z taka czestotliwoscia pojawia sie wiadomosc : "you have exceeded the size limit on your mailbox". ale przejdzmy do konkretow:

ilosc emaili od 2 czerwca do dnia dzisiejszego (circa 3 tygodnie): 1587 sztuk
emaile w maju (2 tygodnie urlopu): sztuk 1405. slabo, bo tylko dwa tygodnie w robocie.
emaile w kwietniu: sztuk 2068

you get the picture. jak nie odpowiadam na emaile personalne, to juz wiecie dlaczego.

odnosnie slowa mowionego, srednio 4 odziny dziennie spedzam na zebraniach. pitu pitu, pierdu pierdu.

hello, my name is ania and i am a corporate whore.

za to kompletnie uzaleznilam sie od seinfelda. wciagam srednio dwa-trzy epizody na wieczor.

Monday, May 17, 2010

are you coming or going?

no wiec od 2 maja do dnia dzisiejszego sprawy mialy sie nastepujaco:

san francisco-frankfurt-poznan-stargard szecinski-szcecin/slub-poznan-frankfurt (po 14 godzinach na lotnisku bylo mi na prawde wszystko jedno)-houston/slub-phoeninx- L.A- san jose.


tzn pisze troche na wyrost bo jestesmy jeszcze w houston ale zaraz jedziemy na lotnisko.
werdykt: rodzina meza w neurozie jednak, jednak przebija moja rodzine. teraz marza mi sie hawaje co mam zamiar uskutecznic z premedytacja na christmas. oraz mam nadzieje ze nikt sie juz nie bedzie chajtal przez nastepna dekade, co jest zreszta prawdopodobne bo jestesmy juz jednak w tym sedziwym wieku co raczej ludzie sie rozwodza (panna mloda dowiedziala sie o 4 rozwodach znajomych via rsvp's w sensie sorry przychodze bez osoby towarzysacej bo sie rozwodzimy). paradoksalnie upilam sie bardziej w houston gdzie serwowali tylko wino vs. morze wodki w PL. glownym conversation piece tutaj bylo ze wiecie na polskim weselu to stawiaja butelke wodki przed kazdym gosciem. w houston tradycyjnie maz pojechal na kawalerskie tzw. party bus i wrocil 24 godziny pozniej. strasznie zaluje, ze mnie ze soba nie wzieli.

Saturday, May 1, 2010

2

2 kontynenty
2 wesela
2 tygodnie

ready... set.. go!

a ja w tak zwanej ciemnej dupie czy bladej dupie czy jak sie teraz mowi

Thursday, April 22, 2010

ny, ny

wrocilismy z ny. pierwsza od dwoch lat wizyta, trzecia od wyprowadzki w 2005. impresja ogolna: jak ja przezylam w tym miescie 6 lat, jest to dla mnie tajemnica. permanentny chaos & i generalnie head spin 24/7. fakt, ze chaos fascynujacy i w kwestii people watching chyba nie ma lepszego miejsca na taej planecie. jak widac na moim przykladzie z wiekiem ludziom zmieniaje sie priorytety. natomiast tych przyjazni z tego okresu nic nie zastapi i generalnie te kilka dni spedzonych z BFF's jest bezcenne :-)

sex & the city


fire escape

highline park

empire state @ highline park

home of the ipad

14th & 8th

boricua

bedford ave

towards holland tunnel

lower east side


high fashion

Friday, April 2, 2010

time to eat

w roku 2010 podtrzymuje tradycje zapoczatkowana w grudniu 2009, a mianowicie nieobchodzenia swiat o podtekscie religijnym. thanksgiving, 4 lipca, mila kolacja z indykiem tudziez barbakiu z hamburgerami, prosz bardzo. ale xmas czy wielkanoc - cos mi sie ulalo, cos gdziec peklo i te swieta sie auto-wymazaly z mojego zycia. i generalnie na boze narodzenie 2010 planuje juz wakacje w cieplych krajach. i owszem, byc moze ma to zwiazek z infiltrajca religijna jaka ma miejsce ostatnimi czasy w wersji stereo. bardzo mnie kusi zeby zrobic screenshota mojej skrzynki emailowej, gdzie katolickie slowo na niedziele od mojego ojca uplasowalo sie tuz nad przypomnieniem tesciowej o nadchodzacym passover (maz tez w tym roku olal, ale on to ma chociaz bad jew guilt syndrome, a mnie to kompletnie nie rusza). tak sie sklada, ze obie rodziny sa religijnie bardzo gorliwe i generalnie gorliwosc ta wyrazana jest w bardzo licznych emailach a potem follow-upach telefonicznych. i obawiam sie, ze moze byc tylko gorzej.

acha, hipstamatic jeszcze mi sie nie znudzil ;-)



santa cruz diner

jukebox

surfer x-ing

time to eat

blood orange

Sunday, March 28, 2010

im feelin hipsta

$1.99 + hipstamatic (+ajfone) = i ty mozesz byc artystom






autoportret w lustrze w lazience

Wednesday, March 24, 2010

BULGING reform?


ok, UMARLAM. podeslal mi maz. prawdziwe.

Wednesday, March 17, 2010

spring bouquet my ass

nastala oficjalnie wiosna i nowa jakosc zycia. tak wiec w duchu spring forward, spring cleaning i nowa ja udalam sie celem nabycia cieni do oczu coby sie odmlodzic. przybywszy do macy's truchcikiem udalam sie do diora i tam mnie zastal bardzo nadety i obrazony na zycie queen. i niestety bynajmniej nie alexander. no wiec tlumacze, ze chce oko rozjasnic. a on mi maluje pol godziny spring bouquet. co sie przelozylo na smokey eye. wiec mowie, panie, ja mam wory i since pod oczami, wiec ja na prawde wole cos jasnego. a on mi na to pedzluje concelaer. to ja na to dziekuje, mam wypasiony concealer (btw, laski - YSL concealer rzadzi), i spring boquet my ass. ewidentnie nie byla mi dana nowa ja w departamencie cieni do oczu. przyznam jednak, ze co do diora to laski, odkrycie zycia: creme de gloss sweet praline. to co pisza, ze revolutionary & lush & sexy- sama prawda. rewolucja w tubce.

to tyle w temacie wiosennym. w temacie ogolnym, to mijajac dzis little ceasar's pizza katem oka zauwazylam kobiete wymachujaca pomaranczowa plansza: "HOT & READY". kurtyna.

Friday, March 12, 2010

imma bitch and i like it

przyjechali tesciowie na 4 dni z trzema walizami laczna waga ok. 50kg (nie zartuje, przysiegam). oddalismy im nasze king size loze a sami zaleglismy na podlodze w moim offisie. chyba rozpoczne konkurs czyli tesciowie sa najbardziej neurotyczni. neurosis galore. nawet nie wiem, z ktorej strony to ugryzc... poza tym mam mega-headache. w pracy wszyscy mi mowia, ze jestem zbyt nerwowa and calm down. acha, dostalismy do powieszenia nad drzwiami zydowska mezuzze. teraz tylko przyjedzie moj ojciec w odwiedziny z krzyzem, zalozy sie ktos? obstawiam 20 bucksow.

Monday, March 8, 2010

luck be an old lady

no dobra, przyznaje, ze troche oszukalam wczoraj i zgrzeszylam ogladajac red carpet, ktory uprzednio z-dvr-owalam (ok, ceremonie tez mam nagrana, tak na wszelki wypadek, jakby mi sie nudzilo w tym tygodniu).

i powiem tylko jedno. kurwa starzeje sie. a poczym poznaje? ze wszystkie ciacha, na ktore zawsze lecialam, staly sie z dnia na dzien starymi dziadami. george clooney - hello?? nie dosc, ze badziewna fryzura to kurde calkiem biala. no nie mogli go jakos podrychtowac? a potem niemalze spadlam z kanapy jak wkroczyl antonio banderas z wielka, siwa broda. wtf??!!!? melanie wiadomo, niedlugo zamieni sie w cat lady , no ale uber-ciacho antonio? co on kurde teraz, trenuje do roli fidela castro u schylku zycia? jedyne co mnie uspokoilo to meryl streep, zawsze wyglada tak samo, czas stanal w miejscu, gracja i talent. everybody loves meryl. jednym ze najsmieszniejszym akcentow wieczoru byl jednak ryan seacrest, ktory powiedzial sarah jessica parker, ze sie w ogole nie starzeje. nawet SJP sie zawachala, i zdecydowanie bylo widac ze jej mozg skanuje instesywnie, czy w tej niewinnej wypowiedzi znajduje sie sarkazm. me love me some carrie bradshaw, no ale ludzie. ze tak powiem poster child jesli chodzi o zestarzenie sie na oczach mas.

a na marginesie to ta laska z avataru na normalnie jest przesliczna. troche jak thandie newton. no i kto mial najfajniesza suknie Waszym zdaniem?

Sunday, March 7, 2010

a wiosna przyszla pieszo


wyciagnelam z szafy z zimowej hibernacji moje flip flops. oficjalny koniec zimy, czyli generalnie 70F/sunny do listopada.

Friday, March 5, 2010

the firsts

po raz pierwszy w zyciu chyba nie bede ogladac oskarow. no ludzie, co za beznadziejny rok. ok, dobra, inglorious basterds bdb a nawet celujacy, no i kreskowki rzeczywiscie dopisaly (na up plakalam jak bobr, fantastc mr. fox tez byl fajny, bo bardzo neurotyczno-wes-andersonowski)... ale reszta? crazy heart - ziew, nuda & cliche. czy tylko mi sie wydaje, ze scenariusz niemalze kalka zeszlorocznego wrestlera, tyle ze o loserze muzyku a nie o loserze wretlerze? i avatar jak czeresienka na oscar sundae... phhhhlease...

w zeszla sobote rozpakowalam 3 ostanie pudla. tzn. dwa rozpakowalam a trzecie wepchnelam do szafy bo mi zabraklo sil. tak symoblicznie, wiecie, zeby nie bylo idealnie. oraz wreszcie mam swoj wlasny office. po raz pierwszy w zyciu mam wlasne biurko, wlasny fotel i sie normalnie musze szczypac zeby uwierzyc. teraz tylko jakies dekoracje, bo jest troche bezowo i mochromatycznie.

oraz w czwartek przyjezdzaja tesciowie. nasi pierwsi goscie.

Saturday, February 27, 2010

sum of all thrills

wczoraj jak co roku przyszla paczka od tesciow ze slodyczami z okazji swieta purim. w srodku znajdowala sie kartka opisujaca, co jest swietowane. komentarz meza : "yet another jewish holiday celebrating our escape from annihilation".


Sunday, February 21, 2010

newsworthy

uroki mieszkania w malym miescie a jednoczesnie zapewne the stoners' capital of the us of a

poza tym moj mozg jest w permanentnym spin cycle, licze, ze kiedys sie to skonczy. napisalam wczoraj posta ale po przeczytaniu doszlam do wniosku ze jednak trzeba trzymac sie reguly if you have nothing nice to say, say nothing at all i skasowalam. tak, wiem, cryptic much?

Tuesday, February 2, 2010

shake it like a ladder to the sun

nic nowego ale i tak wymiata.. generalnie i <3 karen o




Thursday, January 28, 2010

cave woman

3 dzien z rzedu pracuje z domu i stwierdzam, ze jako osoba z tendencjami anty-spolecznymi i z kiepska motywacja ze tak powiem powiem na dziendobry to siedzenie w domu jest zdecydowanie slippery slope dla mnie to i z dwojga zlego lepsze dla mojej watlej psychiki jest dwugodzienne siedzenie w traffiku plus 9 pod jarzeniowka w boksie niz calodzienne walenie po 12 godzin w klawiature w pizamie, z tlustymi wlosami i nieumytymi zebami.

jak z desczu pod rynne albo jak sliwka w kompot wpadlam z polskich mrozow (moj tata ciagle powtarzal, ze zima jak za jego mlodosci) do kalifornijskiego armagedomu pogodowego w postaci deszczu (a w rezultacie caly szereg atrakcji na mojej ukochanej hwy 17, w postaci mudslides, generalnego zamkniecia drogi tudziez bycia codziennym swiadkiem tzw spinouts czyli kiedy kierowca wypada ze zakretu). no ale jest juz z powrotem slonce, wiec git.

a wczoraj wiadomo steve jobs wprowadzil nas w 22 wiek technologii za pomoca elektronicznej podpaski. choc moze i nie do konca, bo okazuje sie ze pradziwimi prekursorami i wizjonerami sa scenarzyci z MAD TV (dorota, dzieki), bedac 4 lata naprzod i ze 22 wiek rozpoczal sie defakto w 2006.


Tuesday, January 12, 2010

jet lag from hell



bedac gosciem w swoim poprzednim zyciu czas plynie bardzo w slow motion. a ze jest czas na myslenie, zawsze i za kazdym razem pojawia sie pytanie, co by bylo, gdybym nigdy nie wyjechala. fajnie se tak pospekulowac mentalnie ze swiadomoscia, ze nigdy sie nie dojdzie do tego. ciekawe, gdzie bym mieszkala, z kim, co bym robila w zyciu i czy caly czas by mnie gnebila ta deprecha co wtedy.
z innej beki to jak wyjechalam to na poczatku podczas pierwszych wizyt mialam problemy z jawnymi kontrastami tu i tam. teraz generalnie z zasady unikam porownan. czemu nie mozna po prostu zalozyc, ze jest inaczej i przejsc nad tym do porzdku dziennego. oraz zawsze kiedys pojawial sie wewnterzny dylemat, gdzie ten dom i generalnie bol braku przynaleznosci. coz, z czasem i to mija, lata robia swoje. teraz w sumie bottom line jest taki, ze moj dom tam gdzie moje serce ale jednak spotkania z ludzmi, ktorzy znaja ciebie najlepiej od zarania dziejow, mimo ze krotkie i w biegu, sa warte tego cholernego jet laga i absurdalnie epickiej 24-godzinnej podrozy od drzwi do drzwi.

Friday, January 8, 2010

catch me if you can

czy fakt, ze podczas trzesienia ziemi na trzezwo wstaje od biurka, aby ocenic sytuacje pod katem "rzucac sie pod biurko"/"nie rzucac sie pod biurko" czyni mnie prawdziwym obywatelem kalifornii? jasne? tak myslalam. cale szczescie, ze dzis nasze ubezpieczenie od trzesien ziemi zaczelo dzialac, bo wiecie. THE BIG ONE IS COMING. wczorajszy byl maly, 4.1, ale za to epicentrum 6 mil od naszego biura (tak przynajmniej twierdzil email wygenerowany przez korpo). wiec troche zatrzeslo.

jak nie urok to sraczka, albo trzesienia ziemi albo atak zimy. albowiem jutro udaje sie w podroz do krainy zimna, czyli polski, i zima mnie zaskoczyla tak jak co roku polskich drogowcow i za boga nie mam sie w co ubrac. ale co tam, owine sie w koc i jakos przetrzymam te 9 dni, prawda? u nas dzis w CA 20C i sloneczko, wiec troche boli. ale czego sie nie robi dla rodziny i ojczyzny.

poza tym czy ktos wie jak teraz z tym lataniem ? po tym jak goscia zlapali z bomba w gaciach 3 tygodnie temu, zlyszalam, ze jest nieciekawie. wie ktos cos moze z pierwszej reki? zabiora mi laptopa?

Sunday, January 3, 2010

strenght in numbers

no coz kochani, po 11 dniach wolnego (korporacja funduje nam przymusowe wakacje w drugiej polowie grudnia) widmo jutrzejszego poniedzialku straszy coraz bardziej z minuty na minute. zwlaszcza, ze te ostatnie 11 dni trudno nazwac relaksujacymi, ale tak w zyciu bywa czasami - life can't be all just fun and games. no ale wazne jest, ze przeprowadzka zakonczona, teraz tylko milion wycieczek do home depot w celu dalszego home improvement i moze za dwa lata bedziemy all set. w miedzyczasie jednak udalo nam sie wcisnac kilka chwil relaksu coby nie oszalec i niniejszym zjednoczylismy sie z masami oraz wpisalismy w amerykanska mediane. chwila relaksu z masami #1 - sherlock holmes. generalnie fun aczkolwiek tesknie za guyem ritchie z lock, stock and two smoking barrels. robert downey jr. bdb - kto by pomyslal, ze to taki feniks z popiolow i w ogole success story i ze swojego czasu kompletny narkoman, wielokrotne areszty, wiezienie a tu prosz. sherlock holmes, 2 weekendy i $75mln box office, pewnie jakies nominacje w zanadrzu. not bad. btw - na sherlocku pokazali zajawke do iron man 2 i mickey rourke wymiata (RD JR tez oczywiscie) i juz sie nie moge doczekac. chwila relaksu z masami #2 - avatar. niestey wszystkie imaxy byly wyprzedane do poniedzialku wiec stanelo na "real3D experience" i generalnie, rzeczywiscie - bylo to EXPERIENCE. wizualna orgia, chyle czolo, szacuneczek. a ze scenariusz nie byl moze 5-gwiazdkowy - nie zapominajmy, ze cameron jest rowniez rezyserem tytanika wiec jakby co to potencjal kiczu byl nieograniczony wiec i tak dobrze, ze pokazal wstrzemiezliwosc, tak? chwila relaksu z masami #3 byla moja osobista emigracja do shopping mall, tak, tak, hubby mi pozwolil urwac sie z rozpakowywania kartonow. generalnie valley fair mall w san jose 30 grudnia przypominal pole bitwy po bitwie, wiecie, na tym etapie, ze wchodzisz do sklepu a tam tylko klebowisko szmat na podlodze, a wykonczeni psychicznie mezowe z dracymi sie dzieciakami w wozkach slaniaja sie na stolkach pod scianami.

no i tak wlasnie minela nam nasze "swieta". dosiego roku.