Thursday, August 20, 2009

bon voyage

drodzy czytelnicy,

blogasek zamkniety do wrzesnia z powodu wakacji autorki. nie klocicie sie za bardzo o polityke i badzcie dla siebie mili.

nam zyczcie zeby nas nie okradli, nie dopadla nas sraczka i swinska grypa, oraz zeby za bardzo nie padalo. a przede wszystkim zyczcie mi, zebym wreszcie zobaczyla dzikie malpy, bo przyznaje, jest to jeden z glownych powodow, dla ktorych jedziemy do CR.

a ja wam zycze milych ostatkow lata.

truly yours,

ania k.

Tuesday, August 18, 2009

WTF, czyli z cyklu "a juz myslalam, ze nic nie jest w stanie mnie zaskoczyc"

na dworze upal, przyszlam w sukience do roboty i siedze i trzese sie z zimna, gardlo mnie rozbolalo. kiedys pracowalam w takim jednym biurze, i erkondyszyn latem tak tam pizdzil, ze ludzie sie grzali tzw. farelkami pod biurkiem. LATEM. dzis nawiazala sie dyskusja na temat gupiego erkondyszyn i tego, ze okien nie da sie otworzyc w biurze. i czego sie dowiedzialam. TADAM: okna sie nie otwieraja, zeby przez nie nie wypasc i nie pozwac firmy do sadu. czyli chodzi o tzw. liability i takie obowiazuje prawo w calym stanie kalifornia. niniejszym wiec odwoluje wszystko co powiedzialam dobrego o hameryce, prosz bardzo, europejczycy moga sie z nas smiac ile chca.

Sunday, August 16, 2009

first in the line of fire

w sobote rano wyszlismy przed dom i generalne jechalo jak w wedzarni, popiol na samochodach i zero slonca.




ok 10 mil od naszego domu pali sie 6800 akrow (ok 30 km2), sa to tereny wzdluz highway 1 - pagorki pokryte lasem, w duzej mierze niezamieszkane, klika farm i rancz. ewakuowano ok. 2400 osob z pobliskiego bonny doon i swanton. na razie nie ma ofiar, ale governator pojawil sie osobiscie w sobote i oglosil state of emergency.



View Lockheed Fire Map in a larger map


w kazdym razie w sobote postanowilismy ruszyc na polnocne plaze, w nadziei na wiatr i czyste powietrze. ok 10 minut na polnoc od santa cruz zastala nas akcja ratownicza. zdjecia robione na wysokosci znaku zapytania na mapie.












potem pojechalismy kilka kilometorow dalej na polnoc, trzymajac sie planu zaczerpniecia swierzego powietrza. jak widac kite-surferzy raczej nie przejeli sie pozarem plonacym 4 kilometry w glab ladu.






potem zrobilo sie surralistycznie, bo nadlecialy 3 inne helikoptery i zaczely krazyc nad ta plaza. po drugiej stronie szosy jest staw.










wracajac do domu ok 18.00 wygladalo gorzej. szczegolnie widac jak sie kliknie na ostatnie zdjecie. kosmos.








do chwili obecnej dzisiejszy strazacy opanowali 65% pozaru. takie na dzien dzisiejszy sa statystyki:

FIRE CREWS: 2,165 firefighters; 28 hand crews; 291 fire engines, 31 dozers, 21 water tenders.

COST: $8.8 million.

jakby sie ktos zastanawial, skad bankructwo kalifornii, to wlasnie miedzy innymi stad.

Friday, August 14, 2009

bylem na wsi, bylem w miescie, bylem nawet w budapeszcie...


visited 26 states (52%)
Create your own visited map of The United States or website vertaling duits?


dopsz, hjuston, niech Ci juz bedzie ;-) ile razy mozna kolezanke wystawiac do wiatru... w kazdym razie wyglada na to, ze sie zjezdzilo kawalek tego pieknego kraju. przyznaje, ze najbardziej egzotycznym miejscem z tego wszystkiego byla nebraska. jechalismy chyba z 7 godzin przez ten stan. maz (wowczas konkubent), nelo na tylnym siedzeniu, i ja. jechalismy na zachod, do naszego nowego domu - kalifornii. i w tej nebrasce nie bylo NIC. pola po prawej, pola po lewej, zero ludzi, zero miast, zero wsi. nawet mcdonaldsow nie bylo. normalnie mars. acha, duzo pociagow jezdzilo towarowych i gwizdalo. gwizdal wiatr. ba - jednej nocy dopadlo nas tornado na granicy iowa z nebraska. bardzo mi sie to wszystko kojarzylo z estetyka filmow jima jarmusha. a potem zajechalismy wreszcie do duzej kropy na mapie przy granicy stanu, ktora okazala sie byc osada o populacji 7 tys i oaza kwintesencjonalnych redneckow. jak ci ludzie tam zyja, tego doprawdy nie wiem. w kazdym razie nebraska wydala mi sie surrealistycznie niemalze piekna. poza tym wiadomo, kalifornia rules. piekne jest tez kolorado moim zdaniem (uklony dla doroty). new orleans jest bardzo ciekawym miastem. zakochalam sie w austin, texas. boston moze byc, maz tam studiowal kiedys, to mi pokazal. floryda do kitu (sorry, jesli jakis czytelnik z florydy nieujawniajacy sie). NYC - wiadomo, moj zwiazek z tym miastem jest dosc typowo love&hate. pewnie gdybym nie mieszkala tam 6 lat, do dzisiaj bym sie tym miastem zachwycala. z przyszlych wycieczek to chcialabym uderzyc teraz na polnocny zachod- oregon i washington state. no i tez mam jechac przeciez do parkow arizony i utah. taki moj tesciu byl we wszystkich parkach narodowych, wiec musze zasiegnac jego ekspertyzy i tez taki plan opracowac.

lancuszka nie bede dalej wysylac, ale kazdy moze sie pochwalic, gdzie byl.

Thursday, August 13, 2009

the dog days of summer

nastały the dog days of summer. opustoszała sierpniowo autostrada I-880, dzieci sąsiadów korzystają z ostatnich dni wakacji i rozrabiają przed domem do północy. poranki w santa cruz są teraz ciepłe i zalane słońcem, a sillicon valley spowita jest w lekko pomarańczowej mgiełce kiedy to rano wtaczam się do niej z santa cruz mountains (wygląda fajnie,ale nie czarujmy się, jest to niestety SMOG). nie powiem, generalnie uważam sierpień za całkiem nostalgiczny miesiąc. może chodzi o koniec lata (mimo, że ciepło tu jest do listopada albo i później) i te wszechobecne back to school specials... z osobistego frontu to w pierwszym tygodniu września odeszła moja Mama, wiec w sierpniu więcej niż normalnie o niej myślę. i w sumie do wczoraj zapomniałam, ze sierpień to początek tzw. fire season. właśnie wczoraj wybuchł pierwszy tego lata ogromny pożar w naszej okolicy (santa cruz mountains, ok. 20 mil od nas). poniżej zdjęcia, ktore przed chwilą przysłał mi mąż - widok z pracy.... NIE JEST DOBRZE. to znaczy my nie jesteśmy zagrożeni, ale ewakuowano 2 tysiące osób.






Friday, August 7, 2009

the birth of uncool

wczoraj wracajac do domu mialam przyjemnosc wysluchac na NPR felietonu Andrei Condrescu na temat the birther movement. dla niewtajemniczonych, the birther movement to takie ugrupowanie, ktore twierdzi, ze hawajski akt urodzenia urodzenia obamy jest sfalszowany, ze nie urodzil sie on w USA i w zwiazku z tym pogwalcil konstytucje i nalezy go ze stanowiska prezdydenta wywalic na zbity pysk. sprawa trafila nawet do sadu najwyzszego, ale sad jakos (o dziwo! ciekawe dlaczego?) sie sprawa nie zainteresowal i ja odrzucil. ale wiadomo, nic nie sprzedaje sie tak jak sensacjonalne bzdury i birthers'i sa ostatnimi czasy wszechobecni w mediach, a szczegolnie bastionach jednej i jedynej prawdy prawicowej typu FOX NEWS (oraz ostatnio Lou Dobbs na CNN). bo kogo tak naprawde obchodzi problem bezrobocia i milionow obywateli (tak, tych z prawdziwymi amerykanskimi aktami urodzenia) bez dostepu do opieki zrowotnej. nuda. wiecej mozna znalezc tu na gawker.com.

ponizej wklejam caly felieton z tendencyjnie pogrubionymi fragmentami, ktore do mnie szczegolnie przemowily. bowiem codrescu laczy fenomen birthers'ow z jakze zywa w tym kraju ksenofobia. tak, tak, wiem ze kilka postow temu pialam peany na czesc ameryki i ze kazdy sobie tu znajdzie miejsce i ze ameryka to generalnie my home sweet home. ale nie czarujmy sie, ze ta osoba znajdzie ten swoj symboliczny dom GDZIE ZECHCE. sa bowiem i to niestety licznie wystepujace miejsca w tym kraju, gdzie ksenofobia ma sie dobrze a OBCY sa przyczyna wszystkich zgryzot hameryki. kilka lat temu byla tutaj taka nagonka w mediach na nielegalnych imigrantow (bo wszyscy amerykanie to przeciez rdzenni mieszkancy tego kontynetu). nagonka ucichla wobec wiekszych problemow typu galopujaca recesja czy ceny beznyny z lekka utrudniajace eksploatacje hummerow itp. ale jako ze dobry skandal z poddtekstem ksenofobicznym nie jest zly i rush limbaugh potrzebuje co jakis czas jakiejs nowej pozywki podzegajacej jego sluchaczy, to teraz mamy birthers'ow.


Award the Birther Movement by Andrei Codrescu

"To the Oscars, the Grammys and the Emmys, you can now add a wonderful new distinction: the Dobbies.

Awarded by the Southern Poverty Law Center, the Dobbies, named after CNN commentator Lou Dobbs, honor the year's greatest declaration of bigotry, chauvinism and plain stupidity. My candidate for the Dobbies this year is the "birther" movement, which claims that President Obama's Hawaiian birth certificate is not kosher, and, therefore, he may not have been born on American soil. Was he even born in American airspace? Was he even born in American outer space? Good questions, all raised by this supposedly dubious piece of legal paper.

What makes this movement Dobbie-worthy is that there is no other evidence of the president's non-Americanness. He has no accent — unlike this commentator who wouldn't be president if you waterboarded him. He has shown nothing but ardent love for this country, and he has even gone beyond rhetoric to get to know actual Americans — all suspicious activities by their very Americanness. If that piece of paper turns out to be irregular, all that presidential effort plus the votes of a majority of Americans may turn out to be only a cover. Under that American facade may lie a foreigner.

What is a foreigner? This is a question I can answer with some authority. A foreigner is someone like Henry Kissinger, Arnold Schwarzenegger and myself — people with accents who are distinguished by an unnaturally fervent dedication to this country. Unlike some of the people born on American soil, who take American democracy for granted and can make a big deal of trouble for people whose papers are not in order, foreigners have to think about the place where they are living because it isn't like the place they came from.

Of course, the same thing pertains to a person from Chicago who finds him or herself in New York. The native-born Chicagoan will find New York strange enough to learn it from scratch, because people in New York say funny things, walk differently, produce inferior pizza and have this funny law that you can't be mayor of New York if you weren't born in one of the boroughs. Oh, you don't? Sorry. I guess the birther movement isn't as mighty as I thought.

A foreigner is also someone who speaks more than one language, which can cause someone to be sympathetic to an alien expression, a gateway to UFOs and alien invasions. Polyglots are a threat to the American dream, which should be dreamed in English by a person with a valid birth certificate. It is this proud ignorance that makes the birther movement the only likely candidate for a Dobbie."

Wednesday, August 5, 2009

there is nothing so american as our national parks (FDR)

musze przyznac, ze jestem wielka fanka instytucji amerykanskich parkow narodowych i wysilku wkladanego w edukacje poprzez i wraz. miriada dostepnych (i darmowych) pogadanek edukacyjnych, wycieczek z pracownikami parkow, lekcji fotografii, tablic interpretacyjnych na kazdym kroku mnie generalnie zachwyca. park yosemite pod tym wzgledem rzadzi. na naszym kempingu zalapalismy sie na jedna taka pogadanke (byly codziennie po dwie, ale z braku czasu poszlismy tylko na jedna) z bardzo entuzjastycznym park ranger'em i trudno doprawdy sie nie zarazic pasja tych ludzi, ktorzy tam pracuja. ze juz nie wspomne o tych wlasnie tablicach informacyjno-edukacyjnych, darmowych mapach rozdawanych przy wjezdzie wraz z gazetka pelna informacji o owych pogadankach, miejscach wartych zobaczenia no i oczywiscie nie zapominajmy o interaktywnych visitor centers.

bardzo duzo jest tez programow dla dzieci i jest to fajna sprawa, bo widac, ze dzieci pozytywnie reaguja na tego typu atrakcje. moj maz jak byl maly, zjezdzil z rodzicami caly kraj wzdluz i wszerz i byli bodajze we wszystkich parkach narodowych. jednego roku tesc wzial 6 tygodni urlopu, zapakowal zone i dzieci do 1977 buick station wagon i pojechali z New Jersey do Kalifornii i Arizony, zatrzymujac sie we wszystkich parkach po drodze. kto wie, jakie sa to odleglosci, ten doceni ten szalenczy pomysl. plus buick station wagon plus dwojka malych dzieci. i z tego co mi maz opowiada, sa to jedne z najfajniejszych wspomnien jego dziecinstwa. jego rodzice zawsze szli wlasnie z nim i jego siostra na te wszystkie pogadanki edukacyjne i korzystali ze wszystkich mozliwych programow i atrakcji parkowych.

mam wielka nadzieje, ze rzad federalny nie wpadnie na jakis genialny pomysl ciecia buzdzetu na parki, bo bylaby to tragedia. nasz governator w kalifornii juz zamyka z braku dolarkow mase parkow stanowych i oby ktos na poziomie federanym nie podchwycil tego pomyslu.

Tuesday, August 4, 2009

bear nation

od momentu naszego powrotu z yosemite nurtuje mnie glownie jedno pytanie: co stoi na przeszkodzie mojemu rzuceniu roboty w tzw. pizdu, zakupienia przyczepy kempingowej i udania sie na permanentna ekspatriacje w gory? no wlasnie, CO?

jesli wyjdziemy z zalozenia, ze symbolem stanu kalifornia jest niedzwiedz, nasz wypad byl kwintesencjonalnym doswiadczeniem kalifornijskim. na dzien dobry przywitala nas na naszym miejscu kempingowym wielka niedzwiedzia KUPA. udalam sie do camp host'a w celu zorganizowania szufli tudziez innego osprzetowania, ale mily straszy pan pelniacy funkcje camp host (nota bene wolnotariusz) powiedzial, ze lepiej zostawic jesli nie obawiamy sie wdepniecia w owa kupe, bo tak bardziej naturalnie. kemping jest codziennie odwiedzany przez misia poszukujacego jedzenia i ow mis znaczy teren. LUZ. no. misia mielismy mozliwosc poznac dzien pozniej. o 5.45 rano obudzily nasz krzyki innych kempingowcow - poczym - wielki brazowy niedzwiedz przebiegl lekkim truchtem mniej wiecej 10 metrow od naszego namiotu. wielki - tzn. mniej wiecej wysokosci naszego samochodu oraz 375 funtow wagi zywej (170 kg - informacja od camp host'a). LUZ. sorry za brak zdjec, ale zbyt trzesly mi sie rece, zeby rzucic sie w poszukiwaniu aparatu.

w sobote udalismy sie na wspinaczke na North Dome. hubby stwierdzil: 9 mil na 9 lat. te 9 mil czyli circa 14,5 km czuje do dzis. co do widokow, to zdjecia nie oddaja ich W OGOLE. acha, na szlaku tez widzielismy niedzwiedzia kupe.





wiecej Half Dome

jeszcze wiecej Half Dome


lunczyk

troche mam dosc

camp o.

dowod rzeczowy