wczoraj jechalismy na kolacje swiateczna do znajomych (notabene tak samo jak my wyznawcow chrismukkah/chanumas, my ich w zeszlym roku przyjmowalismy na hanukkah a oni nas w tym na xmas, jestesmy bardzo kompatybilni pod wzgledem tej swiatecznej nieortodoksyjnosci). ale, do czego zmierzam. jedziemy na kolacje i maz mi mowi kawal.
"what's the difference between santa clause and tiger woods? santa stops after THREE hos"
UMARLAM.
Saturday, December 26, 2009
Friday, December 25, 2009
Tuesday, December 22, 2009
WWJD
Y2K swietowalam na dachu brooklinskiego loftu. bardzo fresh off the boat, wide-eyed i generalnie z nastawieniem the world is my oyster. pamietam dokladnie w co bylam ubrana a muzycznie dominowal niejaki moby. generalnie mam wrazenie, ze bylo to rok temu.
za 9 dni bede zegnac dekade wprowadzajac sie do kalifornijskiego i mojego pierwszego domu. dluga droga do zapuszczenia korzeni, mimo to wszystko dobre co sie dobrze konczy.
nie powiem, te ostatnie dziesiec lat przeroslo moje wszelkie oczekiwania od zycia, jakie mialam powiedzmy w lipcu 1999. z perspektywy czasu - z pewnoscia nie bylo nudno. mentalnie moge sie poklepac po swoich wlasnych pleckach.
ostatni rok byl przyznam, jednym z moich najlepszych. zawodowo oraz poza-zawodowo. wierze, ze polowa tego to being at the right place at the right time, moj ojciec nazywa to opatrznoscia. dziekuje ci, 2009. tak jak przelom 2006 i 2007 byl moim osobistym absolutnym dnem sinusoidy, "right here-right now" jest dowodem, ze nic nie jest ostateczne. kolejny klep-klep.
a za 6 dni stuknie mi wiek chrystusowy. co prawda polowa ludzi, z ktorymi mam do czynienia, mysli, ze mam 25 lat i przyznam, ze bedac w wieku "early mid-30's" czuje sie lepiej niz kiedykolwiek. mimo to presja presja presja. a ze moja wlasna to coz.
za 9 dni bede zegnac dekade wprowadzajac sie do kalifornijskiego i mojego pierwszego domu. dluga droga do zapuszczenia korzeni, mimo to wszystko dobre co sie dobrze konczy.
nie powiem, te ostatnie dziesiec lat przeroslo moje wszelkie oczekiwania od zycia, jakie mialam powiedzmy w lipcu 1999. z perspektywy czasu - z pewnoscia nie bylo nudno. mentalnie moge sie poklepac po swoich wlasnych pleckach.
ostatni rok byl przyznam, jednym z moich najlepszych. zawodowo oraz poza-zawodowo. wierze, ze polowa tego to being at the right place at the right time, moj ojciec nazywa to opatrznoscia. dziekuje ci, 2009. tak jak przelom 2006 i 2007 byl moim osobistym absolutnym dnem sinusoidy, "right here-right now" jest dowodem, ze nic nie jest ostateczne. kolejny klep-klep.
a za 6 dni stuknie mi wiek chrystusowy. co prawda polowa ludzi, z ktorymi mam do czynienia, mysli, ze mam 25 lat i przyznam, ze bedac w wieku "early mid-30's" czuje sie lepiej niz kiedykolwiek. mimo to presja presja presja. a ze moja wlasna to coz.
Saturday, December 12, 2009
Friday, December 11, 2009
happy chanukah
Saturday, December 5, 2009
scrooge
osmanowie: 1, kocie siki: 0.
po dwoch tygodnieach zdzierania wykladzin, wycinania betonu, zdzierania a potem wycinania framug, wycinania scian, schodow -generalnie niemalze rozebralismy dom a potem z powrotem poskladalismy- dom WRESZCIE WRESZCIE nie smierdzi kocim moczem. lovely, nieprawdaz? bo nie pisalam, ze kupilismy wielki (jak na warunki lokacyjne rzecz jasna, bo na texas to raczej pewnie wielkosci garazu) dom bo korzystnej cenie bo raz -forclosure, a dwa- jebane pardon my french kocie siki. przed kupnem inspekcja (ta za $500 i nasza wlasna nosowa) wskazala owszem, kocie siki sa, ale jak zdarlismy podlogi to zwatpilismy z lekka. tzn. nie do konca kupilismy kota w worku (hehe) no ale element niespodzianki zdecydowanie byl.
tak wiec wiecie, do dlugiej listy naszych nowo nowybytych profesji, jak np. california real estate agent czy foreclosure specialist mozemy byc teraz house flippers. klepiemy sie po pleckach, sweat equity to raczej waking up in cold sweat at 4 AM. no ale jest dobrze. wczoraj pojechalam do domu jak jeszcze bylo cos widac za dnia i dom juz jest spowity wewnatrz kolorami lemongrass, malibu beige oraz zanzibar i przyznam jestem zaskoczona, ze wybralam(-ismy) kolory i wyglada nawet fajnie. od poniedzialku podlogarze.
a pozatym przyszedl grudzien. i napisze to, do czego raczej sie glosno nie przyznaje, ale moze jak wreszcie napisze publicznie to mi ulzy. nie znosze swiat. grudzien jest dla mnie najbardziej dolujacym miesiacem w roku. so there you have it. maz mi zawsze mowi don't be scrooge and time to get over your issues. z perspektywy jewish trudno pewnie zrozumiec traume wiecznie beznadziejnych i nie-wesolych swiat w okresie dorastajania w katolicko-monochromatycznym kraju, wiec mu wybaczam. a po swietach sa zaraz moje urodziny a dwa dni pozniej nowy rok a ja mam lekka fobie uplywu czasu rowniez. wiec doubble whammy neuroz.
w tym roku jednak ominie nas caly holiday cheer ze wzgledu na przeprowadzke a 1 stycznia oficjalnie jestesmy wyprowadzeni z obecnego roku. z nowym rokiem nowym krokiem, yay.
po dwoch tygodnieach zdzierania wykladzin, wycinania betonu, zdzierania a potem wycinania framug, wycinania scian, schodow -generalnie niemalze rozebralismy dom a potem z powrotem poskladalismy- dom WRESZCIE WRESZCIE nie smierdzi kocim moczem. lovely, nieprawdaz? bo nie pisalam, ze kupilismy wielki (jak na warunki lokacyjne rzecz jasna, bo na texas to raczej pewnie wielkosci garazu) dom bo korzystnej cenie bo raz -forclosure, a dwa- jebane pardon my french kocie siki. przed kupnem inspekcja (ta za $500 i nasza wlasna nosowa) wskazala owszem, kocie siki sa, ale jak zdarlismy podlogi to zwatpilismy z lekka. tzn. nie do konca kupilismy kota w worku (hehe) no ale element niespodzianki zdecydowanie byl.
tak wiec wiecie, do dlugiej listy naszych nowo nowybytych profesji, jak np. california real estate agent czy foreclosure specialist mozemy byc teraz house flippers. klepiemy sie po pleckach, sweat equity to raczej waking up in cold sweat at 4 AM. no ale jest dobrze. wczoraj pojechalam do domu jak jeszcze bylo cos widac za dnia i dom juz jest spowity wewnatrz kolorami lemongrass, malibu beige oraz zanzibar i przyznam jestem zaskoczona, ze wybralam(-ismy) kolory i wyglada nawet fajnie. od poniedzialku podlogarze.
a pozatym przyszedl grudzien. i napisze to, do czego raczej sie glosno nie przyznaje, ale moze jak wreszcie napisze publicznie to mi ulzy. nie znosze swiat. grudzien jest dla mnie najbardziej dolujacym miesiacem w roku. so there you have it. maz mi zawsze mowi don't be scrooge and time to get over your issues. z perspektywy jewish trudno pewnie zrozumiec traume wiecznie beznadziejnych i nie-wesolych swiat w okresie dorastajania w katolicko-monochromatycznym kraju, wiec mu wybaczam. a po swietach sa zaraz moje urodziny a dwa dni pozniej nowy rok a ja mam lekka fobie uplywu czasu rowniez. wiec doubble whammy neuroz.
w tym roku jednak ominie nas caly holiday cheer ze wzgledu na przeprowadzke a 1 stycznia oficjalnie jestesmy wyprowadzeni z obecnego roku. z nowym rokiem nowym krokiem, yay.
Subscribe to:
Posts (Atom)