Thursday, January 28, 2010

cave woman

3 dzien z rzedu pracuje z domu i stwierdzam, ze jako osoba z tendencjami anty-spolecznymi i z kiepska motywacja ze tak powiem powiem na dziendobry to siedzenie w domu jest zdecydowanie slippery slope dla mnie to i z dwojga zlego lepsze dla mojej watlej psychiki jest dwugodzienne siedzenie w traffiku plus 9 pod jarzeniowka w boksie niz calodzienne walenie po 12 godzin w klawiature w pizamie, z tlustymi wlosami i nieumytymi zebami.

jak z desczu pod rynne albo jak sliwka w kompot wpadlam z polskich mrozow (moj tata ciagle powtarzal, ze zima jak za jego mlodosci) do kalifornijskiego armagedomu pogodowego w postaci deszczu (a w rezultacie caly szereg atrakcji na mojej ukochanej hwy 17, w postaci mudslides, generalnego zamkniecia drogi tudziez bycia codziennym swiadkiem tzw spinouts czyli kiedy kierowca wypada ze zakretu). no ale jest juz z powrotem slonce, wiec git.

a wczoraj wiadomo steve jobs wprowadzil nas w 22 wiek technologii za pomoca elektronicznej podpaski. choc moze i nie do konca, bo okazuje sie ze pradziwimi prekursorami i wizjonerami sa scenarzyci z MAD TV (dorota, dzieki), bedac 4 lata naprzod i ze 22 wiek rozpoczal sie defakto w 2006.


Tuesday, January 12, 2010

jet lag from hell



bedac gosciem w swoim poprzednim zyciu czas plynie bardzo w slow motion. a ze jest czas na myslenie, zawsze i za kazdym razem pojawia sie pytanie, co by bylo, gdybym nigdy nie wyjechala. fajnie se tak pospekulowac mentalnie ze swiadomoscia, ze nigdy sie nie dojdzie do tego. ciekawe, gdzie bym mieszkala, z kim, co bym robila w zyciu i czy caly czas by mnie gnebila ta deprecha co wtedy.
z innej beki to jak wyjechalam to na poczatku podczas pierwszych wizyt mialam problemy z jawnymi kontrastami tu i tam. teraz generalnie z zasady unikam porownan. czemu nie mozna po prostu zalozyc, ze jest inaczej i przejsc nad tym do porzdku dziennego. oraz zawsze kiedys pojawial sie wewnterzny dylemat, gdzie ten dom i generalnie bol braku przynaleznosci. coz, z czasem i to mija, lata robia swoje. teraz w sumie bottom line jest taki, ze moj dom tam gdzie moje serce ale jednak spotkania z ludzmi, ktorzy znaja ciebie najlepiej od zarania dziejow, mimo ze krotkie i w biegu, sa warte tego cholernego jet laga i absurdalnie epickiej 24-godzinnej podrozy od drzwi do drzwi.

Friday, January 8, 2010

catch me if you can

czy fakt, ze podczas trzesienia ziemi na trzezwo wstaje od biurka, aby ocenic sytuacje pod katem "rzucac sie pod biurko"/"nie rzucac sie pod biurko" czyni mnie prawdziwym obywatelem kalifornii? jasne? tak myslalam. cale szczescie, ze dzis nasze ubezpieczenie od trzesien ziemi zaczelo dzialac, bo wiecie. THE BIG ONE IS COMING. wczorajszy byl maly, 4.1, ale za to epicentrum 6 mil od naszego biura (tak przynajmniej twierdzil email wygenerowany przez korpo). wiec troche zatrzeslo.

jak nie urok to sraczka, albo trzesienia ziemi albo atak zimy. albowiem jutro udaje sie w podroz do krainy zimna, czyli polski, i zima mnie zaskoczyla tak jak co roku polskich drogowcow i za boga nie mam sie w co ubrac. ale co tam, owine sie w koc i jakos przetrzymam te 9 dni, prawda? u nas dzis w CA 20C i sloneczko, wiec troche boli. ale czego sie nie robi dla rodziny i ojczyzny.

poza tym czy ktos wie jak teraz z tym lataniem ? po tym jak goscia zlapali z bomba w gaciach 3 tygodnie temu, zlyszalam, ze jest nieciekawie. wie ktos cos moze z pierwszej reki? zabiora mi laptopa?

Sunday, January 3, 2010

strenght in numbers

no coz kochani, po 11 dniach wolnego (korporacja funduje nam przymusowe wakacje w drugiej polowie grudnia) widmo jutrzejszego poniedzialku straszy coraz bardziej z minuty na minute. zwlaszcza, ze te ostatnie 11 dni trudno nazwac relaksujacymi, ale tak w zyciu bywa czasami - life can't be all just fun and games. no ale wazne jest, ze przeprowadzka zakonczona, teraz tylko milion wycieczek do home depot w celu dalszego home improvement i moze za dwa lata bedziemy all set. w miedzyczasie jednak udalo nam sie wcisnac kilka chwil relaksu coby nie oszalec i niniejszym zjednoczylismy sie z masami oraz wpisalismy w amerykanska mediane. chwila relaksu z masami #1 - sherlock holmes. generalnie fun aczkolwiek tesknie za guyem ritchie z lock, stock and two smoking barrels. robert downey jr. bdb - kto by pomyslal, ze to taki feniks z popiolow i w ogole success story i ze swojego czasu kompletny narkoman, wielokrotne areszty, wiezienie a tu prosz. sherlock holmes, 2 weekendy i $75mln box office, pewnie jakies nominacje w zanadrzu. not bad. btw - na sherlocku pokazali zajawke do iron man 2 i mickey rourke wymiata (RD JR tez oczywiscie) i juz sie nie moge doczekac. chwila relaksu z masami #2 - avatar. niestey wszystkie imaxy byly wyprzedane do poniedzialku wiec stanelo na "real3D experience" i generalnie, rzeczywiscie - bylo to EXPERIENCE. wizualna orgia, chyle czolo, szacuneczek. a ze scenariusz nie byl moze 5-gwiazdkowy - nie zapominajmy, ze cameron jest rowniez rezyserem tytanika wiec jakby co to potencjal kiczu byl nieograniczony wiec i tak dobrze, ze pokazal wstrzemiezliwosc, tak? chwila relaksu z masami #3 byla moja osobista emigracja do shopping mall, tak, tak, hubby mi pozwolil urwac sie z rozpakowywania kartonow. generalnie valley fair mall w san jose 30 grudnia przypominal pole bitwy po bitwie, wiecie, na tym etapie, ze wchodzisz do sklepu a tam tylko klebowisko szmat na podlodze, a wykonczeni psychicznie mezowe z dracymi sie dzieciakami w wozkach slaniaja sie na stolkach pod scianami.

no i tak wlasnie minela nam nasze "swieta". dosiego roku.