Tuesday, March 31, 2009

syndrom szarego sweterka

robiłam czystki szafy i udało mi się uzbierać dwie duże torby, które zawiozę do good will. 1/3 zawartości tych toreb, to szare sweterki z guzikami, niektóre circa 1998 (pozostałości jedynej walizki, którą ze sobą przywiozłam ze starego kraju latem 1999). chyba potrzebuję jednak poważniejszej interwencji, ponieważ pisząc te słowa jestem ubrana w mały, lekki, szary sweterek z guzikami (circa 2007), a w szafie wiszą przynajmniej jeszcze trzy takowe,wszystkie szare i wszystkie z guzikami, różnej grubości i zastosowania (jeden na mrozy i bardziej na wyjścia, drugi bardziej casual i lżejszy, aczkowliek z domieszką kaszmiru, trzeci z dekoldem, falbanką i zdecycdowanie najbardziej sexi). teraz pytanie: przy ilu aktywnie noszonych szarych sweterkach z guzikami (nie mówię o tych na kupie dla good will) powinnam się zgłosić do szaro-sweterkowego-z-guzikami rehabu??

Monday, March 30, 2009

shake shake shake

zatrzęsło nami dziś trochę. epicentrum musiało być z kilometr obok. uczucie trochę jak na rozkołysanej łódce i trochę mi się zakręciło w głowie. mamy takie kilkunastometrowe lampy jarzeniowe w biurze i nieźle się kołysały. już miałam rzucać się pod biurko, ale na szczęście kołysanie ustało. co ciekawe, w drodze do pracy słuchałam audycji o trzęsieniach ziemi w kalifornii.

Friday, March 27, 2009

turn the page

ostatnio targają mną przeciwności oraz chyba łagodny przypadek dżumy emigranckiej. z jednej strony bardzo bym chciała wskoczyć niezobowiązująco do samolotu (byle jakiego, nie dbać o bagaż... /emocjonalny he he/) i polecieć sobie na przykład na tydzień do polski. ale z drugiej strony, im bardziej o tym myślę, tym bardziej jestem pewna, że wcale nie jest to dobry pomysł, i że wcale nie byłoby tak, jak bym sobie wyobrażała, czy chciała, i że po trzech dniach marzyłabym o powrocie do mojego domku w santa cruz. i że to co w mojej głowie to jedno, a rzeczywistość to drugie. może lepiej skupię się jednak na wymyślaniu gdzie by na wakacje. ostatnio chodzi mi po głowie brazylia. ktos może był?

Wednesday, March 25, 2009

we are all chinese

dziś jednym uchem wyłapałam na NPR ciekawy trivia tidbit, a mianowicie, że w całym USA jest więcej chińskich restauracji niż wszystkich razem wziętych "restauracji" mcdonald's, burger king i KFC. no więc muszę przynać, że chińskiego nie znoszę i nie ruszę nawet kijem. przyciśnięta do muru prędzej ruszę wiadro starych skrzydełek KFC niż general tsao chicken. na marginesie dodam, że w ciągu mojego 10-letniego pobytu w USA w KFC byłam raz. raz jedyny. coś jest w tej chińszczyźnie, co momentalnie powoduje u mnie skręt żołądka. nie wiem, czy stary tłuszcz z woków, cukier w sosach czy czosnek z puszki. i ten zapach. co ciekawe, wszystkie inne etniczne uwielbiam pasjami. tajlandzkie, malezyjskie, kambodżyjskie, wietnamskie, hinduskie - kocham zawsze i wszędzie. nauczyłam się natomiast głośno nie wypowiadać swojej opinii o chińszczyźnie w towarzystwie amerykanów, bo patrzą na mnie jak na nienormalną. amerykańcy kochają chińszczyznę. wszyscy i bez wyjątku. z tego co się orientuję, chińskie pewnie stoi na pierwszym miejscu jako narodowe "comfort food".

Tuesday, March 24, 2009

gone to the mattresses

w łykend kupowaliśmy materac, bo raz, że obecny już się wysłużył, a dwa, że podjęliśmy wielkopomną decyzję zakupu łoża o rozmiarze king size, czyli o szerokości 198 centymetrów. poszliśmy do macy's bo niby wszystko 50% off. po pierwsze to nie wiem, czy naprawdę 50% off, bo macy's określa sam swoje własne ceny - tak jak kiedyś w polsce się mówiło "cena umowna". moim zdaniem te ceny są bardzo umowne w macy's. zwłaszcza, że te materace są robione tylko dla nich, więc się raczej nie da porównać nigdzie indziej. na przykład materac firmy sealy posturepedic czy simmons beauty rest, model xyz oraz abc, są na sprzedaż tylko w macy's. inne sklepy owszem, mają również materace sealy czy simmons, ale modele o nazwie np. posturepedic lavender cloud bądź beauty rest sweet dreams. ceny materacy poszły ostro w górę, myślałam, że za tysiaka kupimy coś z bardziej górnej półki, ale gdzie tam. ceny od kilku stówek (raczej tak $700 - 800) do $10 000. Położyłam się na tym materacu za 10 tysiaków i aż tak wielkiej różnicy mówiąc szczerze nie poczułam. nowości w stylu tempurepedic (ten z gąbki) zdecydowanie zbyt dziwne dla nas. stanęło na materacu rodzaju "firm" (czyli teoretycznie najtwardszy), ale materac twardy twardemu nierówny. położyliśmy się chyba na milionie materaców twardych i na koniec totalnie zwątpiliśmy. koniec końcem zakupu dokonaliśmy, wydaliśmy dwa razy więcej niż planowaliśmy i wyszliśmy strasznie zakręceni. mam nadzieję, że mężowi nie odpadnie kręgosłup, bo ta cała akcja miała właśnie na celu jego uzdatnienie. prawda wyjdzie na jaw w piątek, kiedy nam materac dostarczą do domu.

Sunday, March 22, 2009

mr. self destruct

przyznaję, ostatnio mnie trochę wzięło na mickey rourka. nie dość, że "wrestler" (w polsce "zapaśnik") był jednym z moich ulubionych fimów oskarowych, to jeszcze na dodatek element lekkiego szaleństwa rourka, te jego przemowy bez ładu i składu, ultra oryginalne wdzianka na wszelkie gale z nagrodami, naszyjnik ze zdjęciem zmarłego psa. moim zdaniem mało komu tak do twarzy z szaleństwem jak właśnie rourkowi. co jeszcze. aspekt, do którego mam wyjątkową słabość, czyli "życie i sztuka imitują się nawzajem". no bo przecież randy the ram to właśnie mickey rourke. oraz aspekt drugich szans. chodzi o drugą szansę dla rourka jako aktora. fajnie, jak ktoś w życiu sobie nabruźdźi, a potem jak już wydaje się, że sięgnął dna - bam - druga szansa i jest możliwość happy endu. randy the ram nie miał takiego szczęścia, jego szansa powrotu zakończyła się tragicznie.

ale do czego zmierzam, i to w kontekście tej wzajemnej imitacji rzeczywistości rzeczywistej i filmowej. rourka pamiętam tylko z roli w "9 1/2 tygodnia" oraz "dzikiej orchdei" (TAK, przyznaję, oglądałam tego soft-pornusa jako 13 letnie dziewczę). rourke to był taki troche brad pitt lat 80-tych. natomiast nie oglądałam jego bardziej aktorsko zaawansowanych ról, z których zasłynął. tak więc wyszło na to, że musze obejrzeć ćmę barową. z uzyskaniem ćmy barowej jest śmiesznie, bo na netflix jej NIE MA. tak, po prostu, nie ma. herezja normalnie. a że recesja, to zarówno hollywod video jak i blockbuster zatrzasnęły ostatnio wrota w moim nejberhudzie, więc w ogóle kiepska sprawa. hubby jednak, po nitce do kłębka, znalazł starą kopię - uwaga - VHS - w jakiejś małej wypożyczalni. VHS! szok, że nasz VCR działał (oraz, że go nie wyrzuciliśmy 7 lat temu). film jest niezły, trochę dołujący rzecz jasna, jako że historia o facecie, który generalnie zapija się na śmierć, a towarzyszy mu w tym piękna faye dunway. była to ostatnia rola rourka przed porzuceniem aktorstwa na rzecz boksu. no i przyznaję, jeśli chodzi o postacie ultra-hiper-samodestruktywne - rourke jest genialny. pod tym względem ćma barowa i wresteler oraz jego życie pozaekranowe spięły się dla mnie wielką klamrą . a w momencie, kiedy bohater ćmy zaczyna mówić o sobie "wrestler" (jest tam kilka scen, jak się bije z barmanem) - wymiękłam.

Friday, March 20, 2009

człowiek człowiekowi wilkiem

wiem, że bynajmniej ameryki nie odkrywam, ale muszę to zwerbalizować. fascynują mnie polskie fora internetowe, w szczególności jeśli porówna się je anglojęzycznymi. chodzi o aspekt internetowego obrzucania się obelgami, dopieprzania sobie i generalnie jednoczesnego wymądrzania i poniżania innych komentatorów. na przykład jak wrzucam na googla jakiś search i trafiam na forum anglojęzyczne, z reguły poruszane tam kwestie są konstruktywnie rozwiązywane a pytania uzyskują odpowiedzi. na forach polskich - bynajmniej. serio, skąd się bierze ten polski brak kultury internetowej? zresztą na polskich blogach podobnie, zagęszczenie troli i dopierdalaczy autorowi jest zdecydowanie wyższe niż w blogosferze anglojęzycznej. inno-języcznej sfery nie znam, z racji braku znajomości innych języków. może na hiszpańskich albo niemieckich forach też ludzie obrzucają się błotem? ktoś wie może i mnie oświeci?

na przykład ten oto artykuł. najzwyklejsza recenzja filmu. a w komentarzach już wirtualna jatka. moje ulubione: "Twój mózg od zawsze był psią kupą", "A Ty PEPE nie drzyj ryja pisz małymi i nie obrażaj reszty forumowiczów", "Sam jesteś psia kupa baranie!!!!!!!!!!"

Tuesday, March 17, 2009

come on baby light my fire

nasze zwiedzanie mniej lub bardziej opuszczonych domów i mieszkań jest pod wieloma względami fascynujące. pomijając fakt, że za każdym takim domem kryje się jakaś tam pewnie mniejsza lub większa tragedia i if only those walls could talk. albo na przykład takie coś, jak domowa hodowla gandzi na skalę pół przemysłową. california jest bardzo liberalana wobec tej używki, można ją nawet dostać na receptę, jak lekarz zapisze (a zapisują). santa cruz jest pod tym względem jeszcze bardziej specyficzna, bo to jeden z ostatnich bastionów hippie-wannabees, tudzież istnieje dość duża populacja surferów, którzy surfują, palą trawę, słuchają reagge i generalnie utrzymują się nie wiadomo z czego. tzn. raczej wiadomo. ale do czego zmierzam. jedno z mieszkań jakie oglądaliśmy jakiś czas temu miało pokój, który ewidentnie był tzw. grow room. dodatkowo zainstalowane żarówki, brak okien, wszędzie szuflady. no dobra, zdarza się. kolejna wizyta w kolejnym domu, dom bardzo blisko nas, średnia cena domów na tej ulicy okoła miliona, więc niezła okazja, że dom przejęty przez bank jest tam na sprzedaż (okazja bo taniej). wchodzimy, oglądamy, dziury w podłodze, że widać grunt pod, dziury w ścianach, syf taki, że można się porzygać. ostatni pokój z tyłu domu i co widzimy. porozsypywaną ziemię na odłażących deskach od podłogowych, ziemia w przylegającej łazience, wszędzie żarówy. deski ewidentnie powykręcane od wody, czyli podlewania plonów, bo np. podłoga w szafie ściennej była już ok. if only those walls could talk. kto wie, może rezydenci zostali wyeksmitowani bo stracili źródło dochodu w wyniku interwencji policji. w każdym razie trochę mi szczęka opadła, bo w tym przypadku przedsięwzięcie było ewidentne . poczułam się jak w filmie, albo przynajmniej reportażu CNN.

ale to jeszcze nic. nasz agent opowiadał nam, że miał kiedyś na sprzedaż dom, wyceniony na ponad milion. po czym okazało się, że w piwnicy był meth lab - czyli domowa fabryka amfetaminy. i wtedy trzeba taki dom zrównać z ziemią, bo poziom toksyczności jest groźny dla zdrowia i nie da się tego w żaden sposób zneutralizować. buyers, beware!

Sunday, March 15, 2009

easy like sunday morning

tak jak poprzedni weekend wykończył mnie z lekka, bo jeden dzień zszedł na podatki, a drugi na jeżdżeniu z naszym agentem nieruchomości wdłuż i wszerz santa cruz county celem zwiedzania domów w mniej lub bardziej zaawansowanym stadium przejmowania przez banki, tak w ten weekend postanowiłam pierdolę, lenię się. sobotę zainagurowaliśmy brunczykiem w ulubionej cafe brasil (orfeu negro rządzą). pogoda była niczego sobie, więc udaliśmy się na spacer do pobliskiego wilder ranch. potem nas trochę przewiało, więc wróciliśmy do domu, poobijaliśmy się trochę oboje na necie. już wyciągałam piękne schabowe z lodówki, ale hubby zamarudził, że lepiej by coś zdrowego. więc pojechał w siną dal, a konkretnie do staff of life, i wrócił z pięknymi filetami pacific orange roughy (po polsku, bardzo nieapteycznie, gardłosz atlantycki). a jak sie mówi "a" to potem trzeba mówić "be", więc na hubbiego padł zaszczyt gotowania obiadu. coś tam pogrzebał w lodówce i wyszedł piękny orange roughy z rozmarynem, czosnkiem i cytryną. potm zadzwonili znajomi, czy nie poszlibyśmi na watchmen. no więc muszę powiedzieć, że watchmen to jedyna rysa na moim weekendzie. to znaczy z jednej strony film wizualnie i koncepcyjnie plus pod względem doboru muzyki do scen wymiata, ale nieuzasadniona ilość krwi i rozpruwanych flaków mnie z lekka przytłoczyła a w sumie na końcu wkurwiła. może za stara jestem na pop kulturę 21 wieku.

a niedziela jak to niedziela, zawsze zejdzie z górki. tu jakieś sprzątanie i skajpik z polską, tam jakieś zakupy żywnościowe, i po niedzieli. po drodze wcisnęliśmy spacer na west cliff oraz brunczyk w kelly's bakery. a na wieczorną niedzielną deprechę najlepszy jest 30 Rock.

Thursday, March 12, 2009

na kogo wypadnie, na tego bęc

w korporacji zapowiada się tym razem oficjalnie rundka zwolnieniowego entliczka-pętliczka. tymczasem wczoraj kalifornia uplasowała się na czwartym miejscu statystyk bezrobocia w skali kraju, z wynikem 10.1 %.

Wednesday, March 11, 2009

love your enemy - he may your best friend

kiedyś pisałam o hipokryzji korporacji, dla której pracuję. chodziło o rzekome propagowanie zmniejszania carbon footprint oraz jednoczesne załadowywanie lodówek pracowniczych setkami butelek z wodą. no więc okazuje się, że najlepszym przyjacielem matki ziemi jest recesja. dziś wywieszono wszędzie obwieszczenia, że z końcem marca znikną butelki z wodą i będą one zastąpione filtrem do wody podłączonym do kranu. oraz znikną też puszki z napojami (na każdym piętrze były lodówy wypełnione wszystkim możliwymi produktami pepsi oraz coca-cola). z porażek to niestety wzrosną ceny jedzenia w kafeterii pracowniczej (firma dofinansowywała). będzie trzeba old-skoolowo zacząć przynosić swoje kanapki.

Tuesday, March 10, 2009

happy purim

wczoraj było święto purim i wczoraj też dostaliśmy od teściowej, jak co roku, paczkę ze słodyczami. samo wysyłanie paczki z jedzeniem jest częścią obchodów purimu. hubby raczej nic nie robi w to święto i jedyna moja styczność to przez właśnie te paczki, kartki i emaile od moich teściów. w paczce ze słodyczami zawsze są tradycyjne ciasteczka hamentashen. więcej o święcie tu.


Friday, March 6, 2009

if you drive a car, i'll tax the street , if you try to sit, i’ll tax your seat

jutro to, co tygryski lubią najbardziej, czyli ROZLICZENIE PODATKOWE. cały tydzień chodzę podkurwiona, hubby mi nawet zaproponował, żeby przełożyć księgowego, ale zaparłam się - albowiem przekładałam już dwa razy w ciągu miesiąca (czyżby problemy z prokrastynacją?). więc dziś chyba piwo z valium przed pójściem spać a jutro miejmy nadzieję pan CPA będzie miłosierny. a cykam się bo po raz pierwszy rozliczam cały rok jako 1099 (po polsku chyba to się nazwywa umowne zlecenie) i mam czarne przeczucia, że IRS mnie NIEMILIE zaskoczy.

Thursday, March 5, 2009

jon stewart o CNBC

domeną stacji CNBC są wiadomości i komentarz finansowo-biznesowy z nastawieniem na przeciętnego szaraka. szlagierami są programi z bardzoszybkomówiącymiawręczKRZYCZĄCYMI prezenterami, takie jak "fast money" oraz "mad money", ba, wydzierający się na antenie jim cramer (próbka tu) jest swoistą ikoną amerykańskich mediów oraz też finansowym guru dla wielu.

poniżej (w linku niestety, embed nie działał) moja osobitsta ikona amerykańskich mediów, jon stewart, z wczorajszego the daily show, komentuje komentatorów z CNBC. taki trochę śmiech przez łzy.

http://www.thedailyshow.com/video/index.jhtml?videoId=220252&title=cnbc-gives-financial-advice



p.s. reklamę na początku trzeba niestety przecierpieć, nie da się przewinąć, ale warto się poświęcić.

Monday, March 2, 2009

hate mongering

jest bagno? no jest. kto jest odpowiedzialny? lista zapewne w ch... dluga. czy stimulus package jest tak wysoko na skali WhatTheFuck, ze strach sie bac? byc moze. natomiast. panu rush limbaugh, mr. i hope he (the president) fails, mowimy "go and fuck yourself". seriously.