Tuesday, May 26, 2009

the owls are not what they seem

wrocilismy. w sumie o czym by tu opowiadac. od kilku lat w kazdy dlugi weekend jezdzimy w to samo miejsce, niedaleko bridgeport, kalifornia. tuz kolo granicy z newada, oraz niedaleko wschodniej granicy parku narodowego yosemite. i za kazdym razem jak zajezdzamy, to moj zoladek robi salto. tak jest pieknie. otwarte przestrzenie - me likey. nie chce zajezdac tu kiczem, ale w takich miejscach czlowiek czuje sie normalnie jednym z natura i generalnie wszechswiatem. az sie chce wszystko jebnac i na przyklad kupic ranczo albo jeszcze lepiej, koczowac w namiocie przez caly rok i grac na bongosach dla turystow tudziez sprzedawac bransoletki z koralikow. tak jest tam pieknie.

co jeszcze. johnny cash zdecydowanie bdb jesli chodzi o soundtrack do jazdy po amerykanskich landmarkach. przyznaje, ze mam ogromna slabosc jesli chodzi o man in black. cale szczescie hubby rowniez. slysze "jackson" albo "walk the line" i od razu rynna (nie mowiac juz o tym, ze namowilam meza, zeby zatanczyc na naszym weselu "ring of fire").

a na koniec, to z ciekawostek ornitologicznych - na drzewie obok naszego namiotu mieszkala sowa. bardzo fascynujace stworzenie. raz- samotnik. dwa - wiadomo, zyje noca. trzy - drapieznik. cztery - wyglada dosc wyjatkowo. jak go obserwowalismy wieczorami, to siedzial na samym czubie wielkiego drzewa (jak taki czubek na choince bozonarodzeniowej), i sie kiwal z wiatrem i generalnie nic go nie ruszalo. a w nocy delikatnie pohukiwal (piekne to pohukiwanie, bardzo kojace). potem okazalo sie, ze w drzewie nad nami mieszkala rodzina tego pana, a konkretnie potomstwo, i udalo nam sie przyuwazyc inna sowe karmiaca male. wniosek: do listy gadzetow do zakupienia zostaje wpisana lornetka.

a teraz foto story. jak widac na obrazkach ponizej, przywitalo nas kilka por roku na raz - wniosek taki, ze gory jednak sa nieprzewidywalne.


ice, ice, baby




zaspy, a my w japonkach i szortach







america the beauuutiiifuuul...







born to be free....

camp osman


widok z naszego namiotu bdb



zen master





wiosna w gorach topnieje BARDZO DUZO sniegu. generalnie woda jest wszedzie.



obrazki z marsa, tudziez okolice tracy, california.


a tu kalifornijczy tlumnie wala do domu po dlugim weekendzie - przez marsa.

6 comments:

hjuston said...

johnny cash bdb do wszystkiego.
zdjecia super. szczegolnie ten widok z pokoju hotelowego ;)
nigdy nei widzialam sowy na zywo. to znaczy widzialam w zoo ale to sie nie liczy.
acha- chyba mam podobna czapke do twojej tylko taka bardziej jasna.

evek/ewwwek/ewa said...

pięknie...

ania said...

Matko, wiem o czym mowisz piszac o tym ranczo i bransoletkach. Zeby tylko kurna to bylo takie proste. Zazdroszcze wypadu. Super okolica.

sorbet5 said...

Jak juz powiedzialam na pewnym portalu: sliiiicznie!

I tak jak Ty i Ania tez chetnie bym zostala na zawsze w takich miejscach produkujac bransoletki...

ania k said...

hjuston, czapka z targetu, replika prawie idenycznej ktora zgubilam, a swojego czasu kupilam w bridgeport w sklepie wedkarskim...

ania&sorbet - to co, zakladamy komune produkujaca koralikowe bransoletki w gorach Sierra Nevada ;-) ? a tak powaznie, zawsze jak tam jestesmy, to gdybamy, jakby to bylo miec prace "telecommuting" i kupic tam dom.. ale najpierw trzeba zanlezc takie prace (razy dwa)...

ania_2000 said...

Piekny wypad w piekne okolice - :)) Po takim wyjezdzie to wszystko od razu sie laduje i czlowiek lepiej funkcjonuje.
U nas tez nie wszystkie campsite byly otwarte wlasnie ze wzgledu na snieg i zamkniete przez niego drogi.