Thursday, May 14, 2009
choke
z góry ostrzegam, że ta notka będzie odpowiednikem szlochu i czkawki w poduszkę. no ale nie ma to jak uzdrawiające moce publicznego narzekania. dziś rano jak zwykle zwlokłam się z wyra (bynajmniej nie o szarym świcie, ale tak zmęczona, jakbym wstawała o 5 rano), po omacku zrobiłam kawę, potem po omacku do łazienki pod prysznic, a potem jak codzień zaległam na kiblu (z zamknietą klapą), w szlafroku i z ręcznikiem na głowie, coby tą kawę wypić. i dziś se właśnie uzmysłowiłam, że to jedyny mój moment zen w ciągu całego dnia - kiedy rano siedzę na kiblu (z zamkniętą klapą), gapię się w ścianę i wypijam moją kawę. moje własne 5 minut na relaks, moja ghetto spa. hubby się nie dobija do łazienki, bo cały czas śpi. ma chłopak luksus, nie dość, że flexible schedule, to jeszcze pracuje 10 minut od domu. potem wio, przez lasy góry i pola (dosłownie) - do roboty. wczoraj stwierdziłam, że jestem niezła, bo po 13 godzinach poza domem, wróciłam i UGOTOWAŁAM obiad. taki prawdziwy, nie jakieś mrożone pizze. podłożyłam maużonkowi pod pysk, pochwalił i zjadł. o dziwo nie pokłóciliśmy się aż do 22.00, kiedy to się pokłóciliśmy, poczym ja wkurwiona poszłam spać. i w sumie nie dziwię się, że ludzie się rozwodzą. kurna trzeba być herkulesem, żeby w związku z drugą osobą nie dać się zeżreć codziennej prozie życia. stres, zmęczenie, zero czasu na relaks, jak tu podtrzymywać ognisko domowe i zapach pieczonego ciasta. nie wiem, może ja nie potrafię sobie zagospodarować czasu i planować after work activities. może to te cholerne 2 godziny dziennie w samochodzie (tak, wiem, 40 godzin miesięcznie, 480 godzin rocznie) są właśnie kropką nad "i". taka na przykład moja koleżanka z pracy codziennie gra w tenisa z mężem. podziwiam, na prawdę. założę się, że się kłócą o połowę mniej niż my. nie wiem jaka puenta tego wszystkiego, wiem, że każdy tak ma, i że praca to błogosławieństwo a mąż nie jest bynajmniej zły a wręcz przeciwnie, więc powinnam to wszystko wypluć, odpukać i trzy zdrowaśki.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
6 comments:
Notka bardzo refleksyjna. Strasznie mi się podoba Twój własny moment zen na kiblu z zamkniętą klapą :)). Ja kawusię piję trochę w biegu robiąc lunch, a trochę przed komputerem jak mam parę minut.
U mnie nie jest aż tak dramatycznie, z mężem się nie kłócimy poza momentami kiedy się po prostu nie zgadzamy lub jesteśmy dla siebie mniej mili, ale trudno nie zauważyć, że proza życia i zwykły stres i zmęczenie cudów dla związku nie czynią. Większość tygodnia chodzimy jak dwa dobrze zaprogramowane roboty, każdy robi swoje, funkcjonujemy, rozmawiamy. Rozmawiamy też przez telefon w drodze do pracy i w drodze z pracy, ale czasem dopiero przy obiedzie podoszę wzrok i zdaję sobie sprawę, że pierwszy raz tak naprawdę widzimy się twarzą w twarz, bo rano nie było kiedy. Patrzę na ten styl życia i zastanawiam się, jak sobie radzą ludzie z dziećmi. A przecież radzą.
Tez mi sie bardzo podoba Twoj moment zen. Jak tak pomysle, to dochodze do wniosku, ze ja takiego momentu nie mam, bo wszystko w biegu. Nawet kawe rano pije suszac jednoczesnie wlosy i nakladajac maskare...
A ludzie z dziecmi radza sobie tak samo: zapieprzaja caly dzien, a wieczorem padaja na pysk...
Tylko niech Ci na mysl nie przyjdzie sie rozwodzic, bo zycie w pojedynke jest do d*py...
sorbet, nie no, do rozwodu nam daleko, moj maz jest dobrym i defakto cierpliwym czlowiekiem (bo ja taka latwa we wspolzyciu nie jestem)...ale widze, jak taka wieczna nagonka moze szybko stac sie rownia pochyla...
aneta,no wlasnie, jak ludzie w to wszystko wpisuje dzieci - to jest dla mnie zagadka.
bez przesady, nie jest az tak ciezko z tymi dziecmi. po prostu, robi sie mniej innych rzeczy- jak na przyklad wychodzenie do pubu czy restauracji i chodzi sie wczesniej spac. moze pozniej bedzie gorzej, ale nie sadze.
mnie sie wydaje, ze jednym z elementow recepty na udany zwiazek jest wlasnie robienie rzeczy razem. chociazby jednej. chociazby wspolne chodzenie na spacer. my teraz robimy tych rzeczy razem troche mniej, bo z niechodzacym frankiem jest troche trudniej, ale to tymczasowe. pare miesiecy temu wprowadzilismy sobie wspolne wieczorne czytanie gazety. maz czyta na glos znaczy sie.
przyznaje, ze brakuje mi wspolnych wycieczek rowerowych, wspolnego gotowania itd. ale juz niedlugo kupimy przyczepke na rower i znowu bedziemy jezdzic. jesli chodzi o klotnie to tez sie czasem o cos tam posprzeczamy, ale nigdy nie tak zeby na przyklad sie nie pogodzic i isc spac obrazonym.
ja swoj moment zen mam teraz raz na dwa dni. nie mam czasu na takie luksusy ;) mysle, ze wazne jest tez zeby miec wspolny moment zen- nie na kibelku, bo dla 2 osob nie starczy miejsca- taki zeby polezac na kanapie i glaskac sie nawzajem po glowach.
to tyle jezeli chodzi o zycie z dziecmi. natomiast jesli chodzi o was, to chyba nie jest az tak zle, bo na przyklad juz niedlugo jedziecie na fajne wakacje. RAZEM. i pisalas, ze jakby kto pytal dlaczego mieszkasz w kalifornii to wlasnie dlatego. cena za to jest to, ze musisz tyle dojezdzac do pracy. czyli, ze niby sie godzisz na taki stan rzeczy.
fakt, ze niektorzy takiej ceny nie placa (na przyklad twoj maz), no ale kiedys pewnie przyjdzie sie wam zamienic.
Nas "ratuje" to, ze wychodzimy z domu o tej samej porze, jedziemy tym samym pociagiem i idziemy do swoich biur oddalonych od siebie o 100 metrow. Wracamy tym samym pociagiem. Moze innych by to meczylo, dla mnie to dodatkowe minuty spedzone z hazbendem i bardzo je lubie. Ostatnie poltora roku Adam mial zajecia po pracy przez 3 dni w tygodniu i wracalam do domu sama - nawet gotowac sie nie chce. Trudno jednak wygospodarowac czas na cos wiecej po pracy. Latem to jeszcze ujdzie, od czasu do czasu rower, jakis wypad do galerii, czy happy hour dla znajomych w ogrodku. W przewazajacej jednak czesci czlowiek po prostu nie ma sily i zdrowia na nic wiecej, wiec don't feel bad.
Przemeczona jestes to po pierwsze primo - i nic dziwnego w tym, skoro twoj rozklad "zajec' wyglada tak jak wyglada.. Zdecydownie za dlugo na dojazdy. Po 13 godzinach z powrotem w domu?:((oj...
Wiem, latwo komus tak mowic - ale na dluzsza mete tak nie pociagniesz. Mozesz sobie powiedziec chociaz w mysli - to jest tylko chwilowe, np. 2 lata - a potem znajde prace blizej.
Moj dzien roboczy tez podobnie wyglada - tzn oprocz dojazdu, bo mam 5 minut:))) - ale po pracy szybki obiad, gym, spacer lub tv i spac. W weekendy probujemy nadrabiac. Ale nawet jak malo czasu jest to jak czlowiek zadowolony to jest ok - najgorzej jak zmeczony - malo spi i dlugo pracuje..
Tyle godzin za kolkiem to ja bym osiwiala totalnie..
Inna sprawa, ze mloda jestes:) To duzo wytrzymasz haha. Ja jak 8 godzin nie przespie to jestem niedozycia i bez kija nie podchodz.
Post a Comment