Friday, December 5, 2008

it's a jungle out there

dziś będzie smętnie. może to wina pms'u, a może wina tzw. czasów. wczoraj dowiedziałam sie nieoficjalnie, że nastąpią cięcia budżetowe w naszym zespole - 30%. cięcia budżetowe to takie politycznie poprawnie określenie teraz na redukcje pracowników. czyli z 15 osób w naszym zespole ma być wyciętych 4~5. w ciągu dwóch tygodni. normalnych warunkach ekonomicznych to luzik, podwija się ogon i skacze się na następny kwiatek. ale w sytacji, gdzie w miesiącu listopadzie pracę straciło pół milona ludzi, może to być z lekka skomplikowane. w dolinie krzemowej nie jest za ciekawie pod tym względem.

co jeszcze. no więc oglądamy pilnie i grzecznie te mieszkania na sprzedaż, co weekend mamy po kilka umówionych. ciekawe czasy, na prawdę. z jednej strony raty oprocentowania hipotek spadają na łeb i szyję. nic tylko kupować. z drugiej strony jest kosmiczna dewaluacja i nie wiadomo, ile dana nieruchomość tak na prawdę jest warta. przykładowo: oglądaliśmy jedno condo, 78m2. facet kupił je od banku w sądzie (foreclosure). poczym wyremontował, wszystko nowe. wystawia je za 359K, podejrzewam że kupił je od sądu za ok 270K. wystawił je na sprzedaż we wrześniu za 379K, ale ponieważ 3 inne condos poszły na foreclosure w tym kompleksie mieszkaniowym, automatycznie wartość jego mieszkani poszła w dół. w sumie to wystawia je teraz za 359K ale powiedział nam, że do negocjacji, więc jakbyśmy mu dali 340K to myślę, że też by wziął. oglądaliśmy też mieszkania do kupna bezpośrednio od banku, czyli te słynne foreclosures. niezły maks. dziury w ścianach, powyrywane zlewy i umywalki, powypalane dywany, podłaczana elektryka (wieczorem agent pokazywał nam przy latarce), śmierdzi pleśnią. deprecha. za jedyne 300K. okazja, nic tylko brać.

tak na prawde to mnie to wszystko z lekka dobija. mieliśmy misterny plan przeprowadzki zapięty prawie na ostatni guzik i plan poszedł sie - sorry za wulgaryzm - jebać. chcemy i musimy podejmować decyzje które same w sobie są stresogenne, a w obecnym klimacie bezrobocia i recesji są dla mnie przytłaczające. nie wiem za co się chwytać i czego się trzymać. każdy mówi coś innego.

3 comments:

Anonymous said...

zycze powodzenia. rzeczywiscie jest nieciekawie. moja kolezanka, ktora mieszka w san diego zwolnila sie z pracy w styczniu. rzucila prace w houston (vp do spraw hr) i przeprowadzila sie wraz z mezem do san diego. od stycznia szuka tam pracy i jeszcze nie znalazla. w zeszlym miesiacu prace stracil rowniez jej maz i takze nie moze nic znalezc.
w texasie jakos sie jeszcze tej recesji nie odczuwa za bardzo. wiele z tych wiadomosci ekonomicznych tak jakos jakby nas (tego stanu) nie dotyka. nie ze w ogole nic tu sie nie dzieje. ale z penoscia mniej niz wszedzie indziej. (chociaz 401k tutjeszych pracownikow takze poszly sie za przeproszeniem ...).

a o tych domach czytalam ostatnio w jakiejs gazecie. slyszalam, ze poprzedni wlasciciele, ktorym te domy odebrano, oprocz dziu w scianach zostawiaja na klamkach nawet ludzkie odchody.

evek/ewwwek/ewa said...

oj 3mam kciuki! jak to u mnie na blogu pisalas (ze zacytuje): " moj ojciec mi zawsze mowi w takich sytuacjach: "trzeba walczyc". ano trzeba."
no i wierz mi masz jedna bezcenna "rzecz" w swoim zyciu - jestescie w dwojke! :O)

no to ja 3mam te kciuki! :O)

trzeba po prostu to wszystko jakos przeczekac - inaczej chyba nie da rady. glowa muru nie przebijemy. a zreszta szkoda glowy! ;O)

ania k said...

ewka i hjuston, dzieki