Wednesday, December 31, 2008

oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba...


w ostatni dzień roku poszliśmy na 6 km spacer. pogoda była idealna, 20C, słońce, lazurowe niebo, zero wiatru. poczym nasrała na mnie mewa. tak wiec nie ma siły, 2009 musi być rokiem fenomenalnym, cokolwiek ma to znaczyć.




Monday, December 29, 2008

trzęsienia ziemi i zwierzęta

jak wiadomo, kalifornia jest bardzo aktywna sesjmicznie i małe trzęsienia ziemi są na porządku dziennym. prawdziwy kalifornijczyk jest przygotowany na najgorsze i ma w domu tzw. earthquake kit (my nie mamy, nie wiem czemu, hubby co jakiś czas sobie przypomina i mówi, że musimy takowy sobie zorganizować i na tym się kończy). santa cruz zatrzęsło bardzo mocno w 1989, czyli minęło 20 lat, czyli teoretycznie wkrótce znów może wystąpić jakaś masssakra. ale miejmy nadzieje, że raczej nie.

ale do czego zmierzam. tydzień temu zatrzęsło nami z lekka, około 9 rano. my nic nie poczuliśmy, bo w weekendy śpimy do oporu, tak więc o 9 spaliśmy. natomiast nelo budziła nas pół nocy, chodziła po naszej sypialni w tę i z powrotem, popiskiwała, wypuściliśmy ją na siku około 4 rano, ale niewiele to dało. nie jest to jej normalne zachowanie, zazwyczaj śpi jak zabita całą noc (i cały dzień). z perspektywy telefonu teściów z texasu, którzy nas poinformowali o tym całym mini- trzęsieniu, wyszło na to, że może nelo jest wizjonerką. wygooglałam sobie temat i faktycznie. zwierzęta przeczuwają trzęsienia ziemi. prosz, artykuł tu.

ceeeleeebraaate good times...





hubby w tym roku zrezygnował z tortu na rzecz drobiazgów. decyzja bdb.




oczopląs




zachód słońca na pescadero. w tle golden gate.




w sf zdecydowanie obowiązuje czarny





szef kuchni




o zdjęciu "przed" zapomniałam z wrażenia. ale było wyśmienicie.


poza tym nie ma to jak zapodać sobie w urodziny film o starzeniu się, śmierci i przemijaniu (i wielkiej miłości). poza tym, że może
timing nie najlepszy, to jak dla mnie film roku. zdecydowanie kandytat na best picture. david fincher nie zawiódł...

Saturday, December 27, 2008

32

niniejszym składam sobie gratulacje. i wciąż, życie po 30-tce jest totalną abstrakcją.










dziś też miałyby miejsce 60 urodziny mojej Mamy.

Friday, December 26, 2008

christmas sweater


zawsze mnie fascynuje w jaki sposób niektórzy amerykanie manifestują swoją radość i gotowość świąteczną. konkretnie chodzi mi o odzież i bizuterie christmasową, a jeszcze konkretniej- o instytucję christmas sweater. tacy na przykład sąsiedzi z obrazka poniżej: założę się o 20 bucksow, ze mają całą szafę wypełnioną christmas sweaters. a pani domu z pewnością posiada niejedne kolczyki-bałwanki tudzież broszkę-choinkę. poniżej kilka obrazków z sieci, jakoś nie udało mi się osobiście w tym sezonie nic pstryknąć, ale zapewniam wszystkich z poza ameryki, że takie badziewia to na porządku dziennym tutaj - mniej więcej od końca listopada. zagorzali zwolennicy holiday sweaters posiadają często również halloween sweaters tudzież thanksgiving sweaters...














Tuesday, December 23, 2008

deck the halls...


jeśli skala ozdobienia domostwa jest proporcjonalna do radości świątecznej, wszystkim życzę, aby ich święta byly choć w połowie tak radosne, jak święta moich sąsiadow kilka domow obok...
.

Monday, December 22, 2008

z nowym rokiem nowym krokiem

wzoraj przezylam leciutki szok. mam takie jedne dzinsy, ktorych nie nosze za czesto, ale ktore mi zawsze ladnie pasowaly, nie za obcisle, nie za szerokie. wczoraj je zalozylam, po czym momentalnie z siebie zdarlam, albowiem efekt skinny jeans jaki sie zaperezentowal mnie poraził. taki serdel obciagiety niebieskim denimem, i mysle, ze jak by sie ktos dobrze przyjzal, to pewnie tez by sie dopatrzyl i camel toe. tak wiec, chociazby na czworakach, zaczynam akcje "ruch to zdrowie". po ciemku, resztka sil po-roboczych, trzesac sie ze zmeczenia, trudno. niby mamy w firmie wypasiona silownie pracownicza, ale jak mam po wysilku fizycznym pakowac sie w samochod i minimum godzinne stanie w korkach plus siedemnastka noca, to wole ten zdrowy ruch sobie zapodawac jednak w okolicach pieleszow domowych. niesamowite, bo niby czlowiek odzywia sie w miare zdrowo i z umiarem, ale tryb lozko-samochod-biurko-samochod-kanapa-lozko jest jednak morderczy. a po trzydziestce metabolizm nie ten sam co kiedys, niestety.

Sunday, December 21, 2008

święta - exhibit A


zaletą podwójnego świętowania jest, no coż, podwójność tych milszych rzeczy w życiu. prezenty, kolacje, świeczki, uroczystości. wadą, no cóż, KTOŚ musi zorganizować/ugotować/posprzątać. dwa razy. mimo wszystko bilans zdecydowanie i bardzo na plus. happy chanukah, mazel tov.

na zdjęcu poniżej widać naszą manorę z dwoma świeczkami (na pierwszą noc zapala się jedną świeczkę, ta w środku to "odpalacz" i na każdą następną noc dodaje się kolejną), tradycyjny chanukah gelt, dreidel, a w tyle błyska na niebiesko nasza choinka.

a'propos pisowni, to następujące formy są dopuszczalne:

  • Chanuka
  • Chanukah
  • Chanukkah
  • Channukah
  • Hanukah
  • Hannukah
  • Hanukkah
  • Hanuka
  • Hanukka
  • Hanaka
  • Haneka
  • Hanika
  • Khanukkah




Thursday, December 18, 2008

psiejsko czarodziejsko

w niedziele przyszła koleżanka w odwiedziny i trzasnęła nelo fajną fotke. jest to chyba moje ulubione zdjęcie naszej staruszki. która za 2 tygodnie skończy 13 lat. tak, aneta, zainspirowałaś mnie - najpierw do niemalże wybuchu płaczu a potem do wpisu...


Wednesday, December 17, 2008

you'd better not pout, you'd better not cry....

w zeszłym roku w naszym mall'u można było przynieść swojego zwierzaka w celu zrobienia zdjecia z mikołajem (lub po poznansku: gwiazdorem). nie wiem jak w tym roku, bo w mall'u nie bylam. wzgląd numer jeden: porachunki między-gangowe tydzien temu jakoś mnie nie zmotywowały świątecznie, wzgląd numer dwa: zakupy w internecie rządzą. aczkolwiek wizja naszej kochanej nelo na kolanach gwiazdora do dziś mnie intryguje. ciekawe czy nelo by siedziała grzecznie, czy jej reakcja byłaby bardziej taka? moim faworytem jest zdjęcie numer 11.

Tuesday, December 16, 2008

when it rains it pours

w naszym zakątku kalifornii deszcz pada kilka, może kilkanście razy w roku, ale jak już pada, to daje kurna popalić. od soboty leje jak z cebra, normalnie urwanie chmury 24/7. dziś do pracy przedzierałam się na siedemnastce przez gęste chmury, w absurdalnych strugach marznącego deszczu, a dookoła, o zgrozo - leżał śnieg. normalnie klęska żywiołowa...

Monday, December 15, 2008

happy and merry

święta w tym roku miałam zamiar przeczekać i pod radarkiem pielęgnować swoją traumusię świąteczną. happiest time of the year to dla mnie nigdy nie był, wspomnienia z całokształtu wigilii i świąt mam dość nie-świąteczne, i tak się do za mną do dziś ciągnie, co roku jak z zegarkiem w ręku w grudniu dopada weltschmerz. hubby zawsze mnie namawia to stawienia sobie i traumusi czoła, a że dobra żona słucha męża... anywho, sezon świąteczny inaugurujemy w niedzielę, albowiem nie wiem jak, ale w sobotę spontanicznie zaprosiłam 6 osób (i lista rośnie) na pierwszą noc channukah i niniejszym zostałam wolontariuszem smażenie placków ziemniaczanych (aka latkes)... tak wiem, channukah to niby takie poślednie święto (które żydzi w usa zaczęli bardziej obchodzić wraz z nasileniem komercjalizacji christmas z prezentowym szaleństwem) ale u hubbego zawsze miała miejsce impreza rodzinna z latkes, kręceniem dreidel, zapalaniem świec i prezentami, więc czemu by nie kontynuować tej miłej tradycji?

Saturday, December 13, 2008

Thursday, December 11, 2008

spleen

dopadł mnie marazm. idea świąt mnie męczy, przymusowe wakacje cieszą tak sobie, w robocie nadal nic nie wiadomo. wczoraj sąsiad oporządzał choinkę w ogródku, to mnie trochę wzięło świątecznie, ale nie na długo. w weekend ma padać deszcz. poza tym według kalendarza za 2 tygodnie są moje urodziny, więc już dno kompletne. byle do stycznia...

Tuesday, December 9, 2008

cenntenial

w ameryce w setne urodziny dostaje sie list gratulacyjny od prezydenta i prezydentowej (niestety babci trafił się dość wybrakowany prezydent w tej kwestii, no ale cóż, myślę, że jej jest wszystko jedno), list gratulacyjny od gubernatora stanu oraz wzmiankę w telewizji. jak sobie pomyślę, że ta kobieta przeżyła wszystkie wojny światowe, holocaust, wielką depresję a za czasów summer of love była już w wieku emerytalnym... trudno to sobie wyobrazić. jej rodzice przypłynęli na statku z europy wschodniej, ale nie wiemy skąd. z jednej strony kosmos, takie wymazanie przeszłości, ale z drugiej strony myślę, że będąc imigrantami żydowskimi nie mieli zbyt dobrych wspomnień ze starego kraju. babcia urodziła się już w nowym jorku, młodość spędziła w żydowkiej enklawie na manhattanie (lower east side) a większość życia mieszkała na bronksie (nie wiem czemu, ale film "raging bull" własnie mi się z nią kojarzy, może dlatego że ten basen na którym de niro poznaje swoją przyszłą żonę był tuż obok ich mieszkania). babcia ponoć zna jidysz i do 85 roku pracowała jako księgowa, większość życia na tzw. garment district na manhattanie. teraz od kilku lat mieszka w prywatnym, żydowskim domu opieki w teksasie. i tak to. jak do niej dziś zadzwoniłam, życzyła MI kilkakrotnie "happy birthday" a jak jej przypomniałam kim jestem, stwierdziła "you are a lovely girl, i love you".

poniżej obrazki z. na obrazku #1 w roli głownej, oprócz babci rzecz jasna, łysina hubbego.





Saturday, December 6, 2008

drinking and blogging

monsz w teksasie na 100 urodzinach babci. ja pilnuje twierdzy. towarzyszą mi: 1.5l baniak wina czerwonego (recesja i potencjalne bezrobocie=kupujemy hurtowo), filmy bollywoodzkie (poniewaz bardzo kocham swojego szefa to postanowilam zglebic jego kulture oraz kulture setki innych osobnikow, z ktorymi jezdze winda codziennie tudziez mam co jakis czas stycznosc zawodowa) oraz liniejacy w cholere pies ktory a)99.9% dnia ma mnie gdzieś i śpi b).0.05% dnia chce to co akurat mam na talerzu c). 0.05% dnia chce na spacer (krotki). z tymi urodzinami to dosc ambwiwalentnie bo do dwoch tygodni temu bylo bardzo low key (bacia, no coz, nie wiadomo bylo, czy do tej setki dozyje) a od jakis dwoch tygodni tesciowa w amoku. wiec nie wiem czy afront ze mnie tam nie ma. a na zjebany humor nie ma to jak fryzjerka. no to salut.

Friday, December 5, 2008

it's a jungle out there

dziś będzie smętnie. może to wina pms'u, a może wina tzw. czasów. wczoraj dowiedziałam sie nieoficjalnie, że nastąpią cięcia budżetowe w naszym zespole - 30%. cięcia budżetowe to takie politycznie poprawnie określenie teraz na redukcje pracowników. czyli z 15 osób w naszym zespole ma być wyciętych 4~5. w ciągu dwóch tygodni. normalnych warunkach ekonomicznych to luzik, podwija się ogon i skacze się na następny kwiatek. ale w sytacji, gdzie w miesiącu listopadzie pracę straciło pół milona ludzi, może to być z lekka skomplikowane. w dolinie krzemowej nie jest za ciekawie pod tym względem.

co jeszcze. no więc oglądamy pilnie i grzecznie te mieszkania na sprzedaż, co weekend mamy po kilka umówionych. ciekawe czasy, na prawdę. z jednej strony raty oprocentowania hipotek spadają na łeb i szyję. nic tylko kupować. z drugiej strony jest kosmiczna dewaluacja i nie wiadomo, ile dana nieruchomość tak na prawdę jest warta. przykładowo: oglądaliśmy jedno condo, 78m2. facet kupił je od banku w sądzie (foreclosure). poczym wyremontował, wszystko nowe. wystawia je za 359K, podejrzewam że kupił je od sądu za ok 270K. wystawił je na sprzedaż we wrześniu za 379K, ale ponieważ 3 inne condos poszły na foreclosure w tym kompleksie mieszkaniowym, automatycznie wartość jego mieszkani poszła w dół. w sumie to wystawia je teraz za 359K ale powiedział nam, że do negocjacji, więc jakbyśmy mu dali 340K to myślę, że też by wziął. oglądaliśmy też mieszkania do kupna bezpośrednio od banku, czyli te słynne foreclosures. niezły maks. dziury w ścianach, powyrywane zlewy i umywalki, powypalane dywany, podłaczana elektryka (wieczorem agent pokazywał nam przy latarce), śmierdzi pleśnią. deprecha. za jedyne 300K. okazja, nic tylko brać.

tak na prawde to mnie to wszystko z lekka dobija. mieliśmy misterny plan przeprowadzki zapięty prawie na ostatni guzik i plan poszedł sie - sorry za wulgaryzm - jebać. chcemy i musimy podejmować decyzje które same w sobie są stresogenne, a w obecnym klimacie bezrobocia i recesji są dla mnie przytłaczające. nie wiem za co się chwytać i czego się trzymać. każdy mówi coś innego.

Tuesday, December 2, 2008

nieszczęścia chodzą parami

może nie do końca nieszczęścia, tylko pech. w tym przypadku pech samochodowy. tuż przed tahoe hubby znalazł dwa gwoździe w dwóch oponach. moja teoria jest taka, że to jakiś skurwysyn mu wbił dla żartu, choć pewnie nigdy sie nie dowiemy prawdy (chyba, że nam znowu przebiją). dwie prawie nowe opony. a ponieważ pozostałe dwie były stare i do wymiany - także komplecik opon do durango raz. 8 stówek. następnego dnia popsuł się mój samochód. wczoraj wreszcie (po powrocie z wyjazdu) zawiozłam do mechanika. nastepne 8 stówek (powaga). dziś jechałam do banku w przerwie na lancz samochodem-czolgiem hubbego, którym od dwóch dni się poruszam a którego nie cierpię, bo jest 3 razy większy od mojego, nie umiem go parkować i nie lubię w nim wyprzedzać bo waży milion ton. no i dostałam mandat - tuż koło biura. 2 stówki minimum (rachunek przyjdzie pocztą to się dowiem dokładnie ile, choć poniżej 200 to pewnie nie). no i niech mi ktoś nie powie że nieszczęscia nie chodzą parami, a defacto problemy motoryzacyjne trójkami....

Monday, December 1, 2008

święta święta i po świętach redux

z wakacyjnych powrotów najbardziej nienawidzę rozpakowywania się. stos tobołów wszędzie porozwalanych na podłodze powoduje mnie nerwowe swędzenie oraz mały atak paniki. poza tym te powroty do pracy i z powrotem wdrażanie się w rutynę dnia roboczego też są do dupy.

south lake tahoe przypomina mi trochę zakopane. wiem wiem, do zakopanego pewnie mu daleko, ale jakoś nagromadzenie kiczu i badziewia turystycznego, tanich hoteli bez ładu i składu, turystów przechadzających się w tę i z powrotem po głównej ulicy, futra sztuczne i czasami prawdziwe plus góry w tle jakoś kojarzą mi się swojsko. w zakopanym byłam ostatnio bodajże jakieś 14 lat temu, więc pewnie dużo się zmieniło. zakopane rekompensuje historią bohemy artystycznej, a SLT historią ekscentrycznych pionerów . jednego dnia udaliśmy się na popularny szlak i jakże swojski był widok turystów w skórzanych kurtaczkach, kozaczkach na obcasach, z torebkami marki coach. wystarczy jednak pojechać trochę dalej i jest się już samemu na łonie natury, i to całkiem niezłej natury. i tak w ogóle, może od tego łażenia po szlakach a może od skojarzenia z zakopanem zrobiło mi się nostalgicznie, zatęskniłam za tatrami, schroniskami górskimi (które tutaj nie istnieją), góralami, oscypkami i skarpetami z gryzącej wełny, pociągiem trasy poznań-zakopane oraz pierogami na krupówkach. chyba się starzeję...

Tuesday, November 25, 2008

happy turkey day

thanksgiving jest zdecydowanie moim ulubionym świętem. zero presji komercyjnej, zero religii, obchodzi tu je każdy, nawet najświeższy imigrant, bez względu na background etniczny czy religijny (w przeciwieństwie do bożego narodzenia, które nie wszyscy obchodzą i co ludziom w polsce, a szczególnie niektórym członkom mojej rodziny, nie mieści się w głowie). po prostu obiad w rodzinnym gronie, w podtekście "giving thanks" i dobre jedzenie. role główną w kolakcji dziękczynnej gra rzecz jasna indor, a cała reszta jest z reguły sezonowo- jesienna.

jutro pakujemy manatki po robocie i uderzamy w kierunku tahoe. ponieważ nasz domek ma w pełni wyposażoną kuchnię, zabieramy ze sobą samochód pełen jedzenia. hubby jest odpowiedzialny za indyka oraz stuffing, ja natomiast za brukselkę z boczkiem, zieloną fasolkę z grzybami, słodkie ziemniaki z syropem klonowyom oraz sosem z żurawiny (zalewasz świeżą żurawinę wodą z cukrem i gotujesz z 30 min). zamówiłam też w piekarni pumpkin pie. w tahoe ma padać śnieg, więc kto wie, może się załapiemy na dwa w jednym: thanksgiving i white christmas.

Monday, November 24, 2008

cięcia budżetowe

dziś na zebraniu dowiedzieliśmy się, że firma jest przymusowo zamknięta na okres od 25 grudnia do 4 stycznia. my, kontraktorzy (łącznie z moim szefem, który jest kontraktorem), oczywiście mamy urlop bezpłatny. pracownicy stali muszą wziąć dni wolne ze swojej puli wakacyjnej, jak już nie mają na ten rok, biorą z wakacji 2009. taka była oficjalna wiadomość dla pracowników:

"Last week, in response to the challenging global economic environment, XYZ introduced a series of expense-management initiatives aimed at decreasing the company's overall expenses by the end of Fiscal Year 09.

As part of that effort, XYZ will implement a mandatory year-end shutdown of the US-Canada markets from December 25, 2008, to January 4, 2009, with some exceptions for targeted business-critical teams.

During the shutdown, XYZ's US-Canada offices will "power down" with limited services available to employees. By closing these offices, XYZ reduces its overall facility expenses as well as its liability and payroll expenses. For example, when PTO is taken and recorded, those expenses are significantly minimized, contributing to the efforts to reduce operating expenses. These actions result in cost savings of tens of millions of dollars for XYZ."


Sunday, November 23, 2008

livin' it up in hotel california

kolejny piekny, słoneczny weekend za nami. w takie dni zdażają mi się epifanie i wczoraj uzmysłowiłam sobie, że może faktycznie TYLKO kalifornia i że warto płacić od cholery i gnieździć sie na małej powierzchni za absurdalne pieniądze, jeśli w zamian dostajemy niezwodne błekitne niebo i słońce, zawsze idealną temperaturę 20C, bryzę od oceanu, ptaki świergolą 365 dni w roku oraz generalnie love and peace for all. takie niezmiennie słoneczne weekendy rekompensują nawet najbardziej zjebany tydzień w robocie, godziny spędzone w korkach i 8 godzin dziennie w biurze bez okien (tzn okna są, ale ponieważ biuro przypomina hale/dworzec, akurat okna sa bardzo daleko od mojego biurka i w efekcie cały dzień siedzę pod jarzeniówkami).

nowy james bond beznadzieja. siora ostrzegała i miała rację. w sumie olałam akcję zupełnie i przez cały film skupiłam
się tylko i wyłącznie na genialnej noszalancji z jaką daniel craig nosi garnitury i smokingi oraz na jego oozing sexiness. hubby był najbardziej rozczarowany brakiem aston martina. i o co chodzi z tymi fordami? czyżby james bond też poczuł recesję?

Thursday, November 20, 2008

ciezkie czasy ida

w zeszlym tygodniu kilka mil od mojego biura miala miejsce strzelanina. facet (na stanowisku inzyniera) zostal zwolniony i poprosil o ostatnie spotkanie z glownodowodzacymi firmy. po czym na owym spotkaniu zastrzelil prezesa, wiceprezesa oraz dyrektorke kadr, a nastepnie uciekl. aresztowano go dzien pozniej. kurtyna.

Wednesday, November 19, 2008

blerg!

najlepszym lekiem na wszelkie smutki swiata jest maraton 30 Rock. niedlugo przejde kompletna metamorfoze w doppelgangera liz lemon (wishful thinking, wiem). and everyone can eat my poo.

Monday, November 17, 2008

if this is your first night at fight club you have to fight

normalnie widzę jak w slo-mo jak dopada mnie dół. wczoraj było ok, dziś nie jest ok. myślałam, że pewne niewygodne sprawy jestem w stanie zracjonalizować, mind over matter, when life gives you lemons make lemonade, i zachować się jak rasowa dama salonowa, z wdziękiem i klasą, a jednak. w dniu takim jak dziś przydałby się alter ego, jak w fight club, ktory by mi porządnie przyłożył.

Friday, November 14, 2008

chyba jest pełnia

Oj, bardzo zly dzien. Bardzom zmeczona indeed. Kilka srednio przespanych nocy plus zapierdal w robocie plus nie-przyznam-sie-ile godzin w samochodzie = efekt starego kapcia/chomika na ryju plus chec ucieczki bardzo bardzo daleko, rowniez i od tego faceta, co go poslubilam. Odnosnie efektu chomika na ryju, to mam wrazenie, ze z dnia na dzien z jedrnej dwudziestolatki zamienilam sie w wymieta trzydzieche. Po czym wczoraj sobie uzmyslwilam, ze moje urodziny nie sa kiedys tam pod koniec roku, tylko za 5 tygodni. I ze byc moze wlasnie przekroczylam ten magiczny prog w kwestii zmarch i obwislych polikow.


Czeresienka na torcie jest wizyta moich tesciow, w chwili obecnej pewnie ladujacych na plycie lotniska san jose. Z tym tesciami to jest dosc ambwiwalentnie. Z jednej strony sa to ludzie o wielkim sercu, ktorzy nigdy nie oceniaja (ani nas ani bliznich generalnie – co dla mnie jest na szczycie listy w wielkiej ksiedze zalet ludzkich), nie sa malostkowi i generalnie rzecz biorac sa szczerze mili i bardzo kochajacy. Z drugiej strony- sa jednymi z najbardziej neurotycznych ludzmi z jakimi mialam kiedykolwiek do czynienia. Kilka dni wizytowani i ich dziwactwa staja sie szybko nie do zniesienia. Nie bede opisywac publicznie do czego sa zdolni w gestii zachowan niewytlumaczalnych i moim zdaniem paranoidalnych, bo po co, w kazdym razie czasami jest ciezko byc mila i cierpliwa i sie zawsze usmiechac, bo czasami chce sie powiedziec „what’s wrong with you people?!?”. I tak to. Zyczcie mi milego weekendu.

Wednesday, November 12, 2008

alex & me

jadąc dziś do pracy znalazłam na jednych z trzech NPR które mam zaprogramowane w swoim samochodowym radio (jedno z monterey, jedno z san jose i jedno z san francisco- w zależności od mojej lokacji, jestem w stanie zawsze słuchać przynajmniej jednej ze stacji, a czasami też dwóch na zmianę - tak, mam lekkie OCD) fresh air (o fresh air napiszę kiedyś chyba oddzielną notkę, terry gross jest moją idolką) w którym terry gross rozmawia z kobietą o imieniu irene pepperberg. irene pepperberg jest naukowcem i przez ostanie 30 lat obiektem jej badań była papuga alex. alex bynajmniej nie był zwykłą papugą- znał ponad 100(!) słow, umiał liczyć do sześciu i rozumiał koncept liczb, kolorów, rozmiarów, rozpoznawał ponad 50 różnych przedmiotów a jego poziom rozwoju emocjonalnego był porównywalny do dwuletniego dziecka. alex zmarł rok temu w wieku lat 31 i ta pani wlaśnie napisała książkę o przebiegu jej badań i ich przyjaźni, alex & me. polecam ten odcinek fresh air (można ściągnąć z itunes), jest na prawde fascynujący. jej odkrycia i wnioski na temat ptasiej i generalnie zwierzęcej inteligencji są niesamowite.

Tuesday, November 11, 2008

just a small town girl livin in a lonely world

wybory, wybory, i po wyborach. zrobiło się tak trochę anty-klimaksowo. jedyne co, to teraz położyć się na wznak na katafalku i czekać aż zbawi nas święty i wszechmocny obama. niby szykują się jakieś ulgi podatkowe dla zwykłych szaraków, więc ja poproszę jak najszybciej.

pogoda tez anty-klimaksowa, nie da się już ignorować zimnych nocy i udawać,że cały czas jest lato. co prawda w naszym zakątku kalifornii nie ma zbyt wielu oczywistych oznak zmian pór roku, takich na przykład jesiennych liści, ale akurat sąsiedzi kilka domów obok mają kilka klonów przed domem i te klony są już prawie łyse, a ich trawnik jest wyściełany pięknym liściastym dywanem. nelo kocha tam sikać i generalnie wszystko obwąchiwać, więc se tak ostatnio codziennie w tych liściach fajnie brodzimy, i jest dość nostalgicznie.

wczoraj też odkurzyłam swoje europejskie korzenie, albowiem zakupiłam butelkę campari i se sączyłam cały wieczór, campari and soda plus splash of OJ. euro-izm ćwiczymy do stycznia, bowiem w styczniu kierunek geneva oraz france. szukam jakiś dostępnych cenowo hoteli w genevie i na obecnym etapie już same francuskie nazwy hoteli wprawiają mnie w euforię. i co z tego, że hotel savoy tudzież hotel cristal to potencjalnie obskurne dziury. wizje croisantów na śniadanie, banków szwajcarskich oraz wielkiego świata są w obecnej chwili moją jedyną motywacją na następne 2 miesiące.

Sunday, November 9, 2008

But a RocknRolla, oh, he's different. Why? Because a real RocknRolla wants the fucking lot

jestem chyba bliska przedawkowania mojej brytyjskiej inwazji albowiem wymieszały mi się wszystkie możliwe wątki z ostatnich kilku tygodni. jeśli chodzi o rocknrolla, to pewnie nie odkrywa on artystycznej ameryki, ale za to zapewnia nieprzerwaną i stuprocentową rozrywkę oraz klasycznie - milion wątków, które jakoś magicznie łączą się w całość w ostatnich pięciu minutach. w efekcie w ciągu 2 godzin z fotela spadłam z pięć razy od tego całego suspęsu i ogólnego overloadu. no i ten soundtrack.


Friday, November 7, 2008

happiest time of the year

wczoraj wieczorem kątem oka zarejestrowałam w tiiwii po raz pierwszy w tym sezonie bona fide reklamę świąteczną (bodajże gadżetów z hallmarku). przyszedł też z tydzień temu katalog z pier 1, a w nim na pierwszej stronie ozdoby choinkowe. dzień po halloweenie udałam się do naszego lokalnego drug store i półki z ozdobami halloweenowymi były wymieniane na półki z bombkami choinkowymi, światełkami i innym badziewiem stricto krismasowym. 1 listopada!!! tak mnie to wkurwiło, że nie wiem. jasne, recesja i generalnie niedługo pewnie wszystko się zawali (a ocali nas li i jedynie obama). owszem, sprzedawcy detaliczni ogłosili bodajże wczoraj, że zeszły miesiąc był najgorszy od 30 lat i teraz wszyscy sie głowią, jak wydusić z klientów każdy możliwy grosz w sezonie świątecznym (czyli jak nalać z pustego). ale 8 weeks of christmas?????? przesada lekka może?

i flickr, you flickr, we all flickr!

nasz nowy prezydent załadowal na flickera zdjęcia z nocy wyborczej. fascynujace.

Wednesday, November 5, 2008

how i got my country back

wczoraj wieczorem po przemowie naszego nowego prezydenta, wyszlismy z hubbim na tzw. "miasto" (a raczej na mieścinę). sceny uliczne jakie zastalismy to mieszanka Y2K łamane przez swoiste mardi gras. ludzie odpalali fajerwerki, petardy, sztuczne ognie, przez glowna ulice centrum przejezdzal sznur samochodow z kierowcami trabiacymi na maksa klaksonami, muzyka, okrzyki i generalnie love and peace for all. nastepnie udalismy sie do baru na szampana, wznieslismy toast. brand new day.

*****

hubby stwierdzil: "i feel like i FINALLY got my country back". trudno sie nie zgodzic. jest szansa, ze ultra-konserwatywna, pro-wojenna, anty-dyplomatyczna ameryka z kretynskim bufonem u steru przejdzie do historii. oby.

*****

jest to dla mnie niesamowite, ile ludzi głosowało. nie chodzi nawet na kogo. sam fakt, ze ludzie stali w kolejkach godzinami OD TYGODNI, żeby oddać swój głos - moim zdaniem potęga i szacunek dla narodu. i jeśli to nie jest demokracja, to nie wiem co jest.

*****

i na koniec, odnośnie przemowy mccaina. aż mi go było żal. to był mccain, którego dażyłam sympatia półtora roku, czy dwa lata temu. facet z klasa. hm - maverick. moim zdaniem, ostatnia ofiara machiny republikańskiej.

Tuesday, November 4, 2008

bring the champagne

paaaaaaaaaaaaartyyyyyyyyyyyyyyyyyyy!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

cnn projection 8pm PST

jezu jezu jezu. could this be true.

one step forward, two steps back

jedną z najbardziej kontrowersyjnych legislacji na kalifornijskiej karcie do głosowania w dzisiejszych wyborach jest "proposition 8". dodam, że karta głosowania bardziej przypomina pewnie książkę, bo jest cała masa legislacji i propozycji budżetowych na skali stricto lokalnej oraz stanowej.

o co chodzi z prop 8. w maju tego roku kalifornijski sąd najwyższy, w wyniku głosowania, zatwierdził prawo do ślubu dla par homoseksualnych. ponieważ sprawa jest kontrowersyjna, zebrano wystarczającą ilość podpisów, aby nad tą legislacją głosować w wyborach powszechnych. (w ramach systemu "checks and balances")

"Proposition 8 is an initiative state constitutional amendment on the 2008 California General Election ballot, titled Eliminates Right of Same-Sex Couples to Marry. If passed, the proposition will "change the California Constitution to eliminate the right of same-sex couples to marry in California." A new section would be added stating "only marriage between a man and a woman is valid or recognized in California."

na dzień dzisiejszy sondaże wskazują, że prop 8 zostanie najprawdopodobniej zatwierdzona, czyli małżenstwa homoseksualna zostaną z powrotem zdelegalizowane.


Monday, November 3, 2008

with bated breath

no więc. już jutro. chyba oszaleję z tego suspęsu. bardzo żałuję, że nie mogę jeszcze w tych wyborach głosować. założę się też od 20 bucksów, że nie będziemy znali rezultatów ani jutro w nocy, ani w środę, ani przez najbliższe dni czy nawet tygodnie. będą recounts, contests, będzie wywlekany ACORN, dużo też ludzi głosowało przez absentee vote, zanim wszystko jedni zliczą, potem drudzy podważą .... mam nadzieję, że się mylę. w każdym razie: GO OBAMA.

rain, schmain

wraz z ciemnością nadszedł deszcz (w górach Santa Cruz spadło 5 cali, czyli 13 cm) a wraz z deszczem takie rozrywki lokalne jak mudslides, rockslides oraz karambole. nie przyznam się za chiny ile czasu mi zajął dojazd do pracy w piątek przez cholerną highway 17. przyczynami opóźnień było a) częściowe zamknięcie siedemnastki b) karambol pięciosamochodowy na siedemnastce c) szereg kolizji w los gatos. w każdym razie jak już dojechałam do roboty, byłam bardzo bliska płaczu, załamania nerwowego i generalnie sięgnęłam dna moralnego.

w weekend za to bardzo malowniczo zacinał deszcz i wiało. prawie jak halny. idealna pogoda kocykowo-kanapowo-filmowa. fajna zmiana bo 6 miesiącach uporczywego słońca. gdyby nie ta cholerna 17, to byłoby całkiem milutko.

Friday, October 31, 2008

norma

2 lata temu na przejściu dla pieszych, pod kołami samochodu zginęła moja matka. według szacowań policji facet jechał z prędkością ok 90 km/h (dozwolona prędkość była 45 km/h), a moja matka spiesząc się na tramwaj wbiegła na pasy. na policji powiedziano nam, że był to kolejny śmiertelny wypadek na tym odcinku ulicy, ale na ustawienie świateł w tym miejscu nie ma szans. sprawca dostał zawiasy, 3000 PLN grzywny i zabrano mu prawo jazdy.

ukochana ciocio-babcia mojej przyjaciółki wyszła z domu na wielkanoc kilka lat temu i nie wróciła. została potrącona na pasach, zmarła.

pewien bliski bliskiej mi osoby potrącił pieszego. pieszy przeżył, a potem z tego co pamiętam to pozwał.

dziś w mojej rodzinie ktoś potrącił pieszego. facet był ponoć kompletnie pijany i "tylko" złamał rękę. przyjechała policja, spisała raport, klienta zawieziono na izbę wytrzeźwień. więcej nie wiem. być może faktycznie centralnie wlazł pod koła, ale nie bardzo wyobrażam sobie jak.

i tu mnie nurtuje. czemu w polsce wypadki samochodowe są normą.
tzn wiem czemu, doskonale wiem, bo widzę jak ludzie jeżdżą. oraz wiem, polscy kierowcy są nietykalni. NIETYKALNI. nawet gdy jest udowodniona wina. ale czemu ludzie jeżdżą jak nienormalni i czemu jest to zawsze wina pieszego. skąd to się w ludziach bierze???? skąd ta arogancja??? brak instynktów samozachowawczych???? autoagresja?

"Tym, co „wyróżnia" nas w sposób szczególny, jest drastycznie wysokie zagrożenie pieszych, którzy stanowią 40 proc. ofiar wypadków drogowych (w krajach Unii Europejskiej odsetek ten wynosi 15 proc.). W polskich miastach aż 60 proc. wypadków to potrącenia pieszych. Pod tym względem stanowimy ewenement na skalę światową. Statystyczne zagrożenie polskiego uczestnika ruchu drogowego jest dziś trzykrotnie większe niż w przypadku Brytyjczyka, Szweda czy Holendra.

Cudzoziemcy, którzy mieli wątpliwą „przyjemność" podróżowania po polskich drogach, mówią o nich, że to „pola śmierci".

Eksperci są zgodni, że podstawową przyczyną kolizji drogowych w Polsce jest nadmierna prędkość (prawie 30 proc. wypadków). Z tego powodu policja karze mandatami corocznie ponad 900 tyś. kierowców. To oczywiście oficjalne statystyki - można się jedynie domyślać, że liczba osób, które uniknęły odpowiedzialności („dogadując"się z radarowcami), jest wielokrotnie większa."


*** jeszcze update, bo przypomniało mi się. jakiś czas temu była głośna sprawa, 3 polskich turystów zabiło w tatrach misia. była sprawa w sądzie, media, dostali wyrok więzienia. i wtedy pomyślałam: polskie prawo ceni życie misia tatrzańskiego wyżej, niż życie mojej matki. jej zabójca praktycznie został rozgrzeszony w sądzie, mimo że zabił kobietę na pasach, przekraczjąc dozwoloną prędkość DWUKROTNIE. ja wiem, że misie są pod ochroną. natomiast ewidentnie ludzie w polsce nie są pod ochroną. nie rozumiem i mówiąc szczerze nie chcę rozumieć ani racjonalizować. jest to złe.

Thursday, October 30, 2008

bloody hell

czuję się jakby przejechał po mnie czołg, praca mnie kiedyś wykończy. ja się nie nadaję. są dni kiedy scenariusz bycia kurą domową, czy jak tu sie dyplomatycznie mówi homemaker, wydaje się bardzo ale to bardzo atrakcyjny. chyba napiszę petycję do hubbego i do tych, co powodują, że kasa rośnie na drzewach.

jutro niestety halloween, niestety bo nie mam w ogóle nastroju na przebierane imprezy, ale zaprosili nas dobrzy znajomi a ja z kolei wydałam wojnę swojej nietowarzyskości (wojna ta trwa od dawna, efekty są jak na razie mieszane, ale liczy się chyba tzw. effort), więc jakby nie mam wyboru. koleżanka miłosiernie pożyczyła kostium, więc chociaż nie muszę przebijać się przez dzikie tłumy w halloween store.

oraz w ramach wątku british invasion w weekend wchodzi na ekrany nowy guy ritchie: rocknrolla. stej tund.

Tuesday, October 28, 2008

the word

w programie colbert report jest zawsze segment o tytule "the word" . takie słowo na dziś. tak więc słowo na dziś, a właściwie dwa słowa, to: "budget cuts"" oraz "hiring freeze". nikt nic nie wie, tzn. szaraki na razie nic nie wiedzą, poza tym że są. cięcia budżetowe. oraz hiring freeze. spekulacje buzują, koleżanka ma migrenę.

Monday, October 27, 2008

british invasion

czasami tak mnie najdzie, że oglądam filmy gatunkami czy szeroko pojętymi kategoriami (w takich sytuacjach netflix jest po prostu niezawodne). takie mam małe OCD filmowe. hubby z reguły nie protestuje, jeśli filmy są znośne w jego mniemaniu. w ten weekend przerabialiśmy brytyjskie filmy gangsterskie: bardzo dobry i zakręcony the bank job oraz jeszcze lepszy i równie zakręcony layer cake, z moim idolem i bogiem, danielem craigiem (prawda jest taka, że skrycie przygotowuję się do najnowszego bonda). następne w kolejce lock, stock and two smoking barrels (tak, wiem że stary i że jestem pewnie ostatnią osobą, która nie widziała tego filmu). szukam dalszych kandydatów do kolejki, tematyka luźno brytyjsko-gangsterska/heist.

Saturday, October 25, 2008

property virgins

jest na którymś z progamów kablówki taki program "property virgins", program reality rzecz jasna. pierwszorazowi nabywcy domu szukają lokum i doświadczony real estate agent udziela im całą masę cennych rad i wskazówek. no więc takie property virgins to my i w ten weekend dokonaliśmy wlaśnie inicjacji. na początek postanowiliśmy szukać lokalnie w santa cruz. luzik. jedno mieszkanie za 430 tysiaków rzut kamieniem od naszgo domu, wyszliśmy załamani bo klaustofobiczne, ciemne, niski sufit, zero praktycznie living roomu i mimo że nówka po remoncie gruntownym to deprecha totalna. 900 sq f = circa 80m2. jutro na oglądanie mamy umówione dwa mieszkania, też rzut kamieniem od nas, jedno 330 tysiaków a drugie taniocha, zaledwie 310 (tysiaków rzecz jasna). pewnie se strzelimy w łeb jak je zobaczymy, spodziewam się mówiąc szczerze niewiele...no ale nie zrażamy się, czasu mamy w bród i bedziemy zataczać coraz w większe koło...

z rozrywek mniej stresujących byliśmy dziś lokalnym na farmers market, taki gloryfikowany targ, z farmerami hipisami sprzedającymi organiczne warzywa i owoce. piękne słońce i upał, stoiska uginały sie pod jesienną ofertą okolicznych farmerów, masa kupujących, hipisi i hipisi wannabes oraz my.

a teraz przyszła mgła - taka, że wracając z mojego wieczornego marszu wracałam do domu niemalże po omacku. idealna pogoda halloweenowa.

Thursday, October 23, 2008

I got to get away Feel I got to get away Oh oh oh yeah


pierdolę recesję, znaleźliśmy i-de-al-ny domek w tahoe, nad samym jeziorem. domek wolnostojący, nie jakieś tam condo w molochu, kominek, "dogs are welcome", oraz, tadam: hot tub, wielkie jacuzzi DWUOSOBOWE. tak więc przez 4 dni będziemy uskuteczniać naszą wersję dziękczynienia, czyli obgryzać nogi indycze w owym jacuzzi na przemian z rąbaniem drwa (ulubiona rozrywka hubbiego) tudzież maseczką z butternutsquasha na ryju (moi), zapijając wódką z cranberry. nie wiem czy to rozsądne podejście, może powinniśmy zacisnąć pasa i posypać głowę popiołem bo recesja, nasi znajomi zrezygnowali z corocznych wakacji grudniowych na hawajach BO RECESJA. nie wiem, nie mam opinii w tym temacie mówiąc szczerze. natomiast swieżo upieczony podwójny tatuś kolega bartas zapowiedział, że jak kryzys, to ani chybi nastąpi wyż demograficzny, więc może coś dobrego z tego wszystkiego będzie?

Tuesday, October 21, 2008

Your head will collapse, But there's nothing in it, And youll ask yourself, Where is my mind ***


jakiś czas temu szwagierka-nujorkerka zarzuciła pół-żaretm: “ania, you lost your edge”. rozmawiałyśmy bodajże o filmach. szwagierka jest bardzo aktywna kulturowo, koncerty, art openings, spejalne pokazy filmowe, after-parties i w ogóle. ja też tak kiedyś miałam co nie. film był moją wielką pasją. chodziłam do kina SAMA. może nie na jakieś totalnie eksperymentalne ekstremy, ale chodziłam nawet czasami po kilka razy w tygodniu, kino niezależne kochałam. pod tym względem NY był ideałem, mekką, rajem. a teraz co? kupa. jedyne na co mam energię to maraton dvd „30 Rock” (boski btw). czuję się wyzuta i wyżuta inetelekualnie jak nigdy. najlepsze jest to, że nie ma na to jakiś specjalnych powodów, typu wyjący bachor czy ultra-wymagająca praca. OK, po śmierci mojej matki przez rok oglądalismy tylko i wyłącznie komedie (a w szczególności po tym jak na filmie „Pan’s Labyrinth” dostałam ataku płaczu jak nigdy przedtem) oraz hubby monitorował wszytsko przez pryzmat czy: a) ktoś umiera , b) czy pokazują wypadki samochodowe. ale ta era minęła już na dobre chyba więc teoretycznie chyba mogłabym zacząć uaktywniać mój mózg od nowa. bo marazm mnie zeżre do końca i tak jak teraz mi się wydaje, że nie mam inetelektualnie NIC wspólnego z anią k. z roku powiedzmy 2003, to co będzie później?


***pixies rzecz jasna. ukłon dla dixies za przypomnienie mi.



Monday, October 20, 2008

Saturday, October 18, 2008

slice of paradise

ok 3km od naszego domu jest taki fajny park, do którego co roku zlatują się motyle monarch buttefly (nie znam polskiej nazwy). nie że kilka motyli, tylko dosłownie masy, setki, tysiące. i te motyle pasą sie na drzewach eukaliptusa, wygląda to niesamowicie, bo dosłownie oblepiają gałęzie i latają chmurami wokół drzew. i ponoć właśnie motyle znów przyleciały, tydzień temu była inauguracja sezonu, więc chyba się przejdę, może uda mi się zrobić kilka fajnych zdjęć.



*zdjęcie znalazłam w sieci na blogu gregable.com

Friday, October 17, 2008

bailout this, bailout that

w sumie to dość stare wieści, ale mi się przypomniało, bo rano w ramach mojego ewidentnego uzależnienia od codziennej dawki nerwów słuchałam w NPR audycji na temat budżetu kalifornijskiego, a raczej na temat jego braku i reperkusji. okazuje się bowiem, że teraz nagle wszyscy potrzebują na gwałt bejlałtów, nie tylko rekiny wallstretowe, ale też stan CA. no ale co tam nędzne 7 mld USD w porónaniu z 700 mld, czy 25 mld USD, które cichaczem otrzymały Ford i GM.

Thursday, October 16, 2008

dia de los muertos


aż mi się nie chce wierzyć, że nikt nie czytał misia paddingtona. czyżbym była ewenementem? fakt faktem, że moja matka była zagorzałą anglofilką (poza byciem umiarkowanie zagorzałą żydo-filką) i zapewne jej marzeniem było wysłanie mnie do jakiejś prestżowej boarding school w szkocji, gdzie ja przechadzałabym się po parku w tweedowym płaszczu, białych podkolanówkach, z tomikiem poezji edtith wharton w ręku, a my widywałybyśmy się w weekendy,
udając się w podskokach na gorącą czekoladę bądź hot cider. z braku laku być może rekompensowała misiem paddingtonem?

anywho. zrobiło się już trochę tweedowo, thanksgiving za pasem i szukam jakiegoś PRZYSTĘPNEGO cenowo domku/cabin/condo w okolicach taho/high sierra/ yosemite bądź kings canyon. jakby co to proszę o cynk.

zbliża sie też haloween i jestem w procesie ponownego oswajania tego miłego dnia, dostaliśmy bowiem zaprosznie na imprezę. moje pierwsze lata w tym kraju, w nujorku, no cóż -- najlepsze imprezy że tak powiem życia, a halloweeny w szczególności. kultu święta zmarłych z domu nie wyniosłam, moja matka unikała cmentarzy, bo "powodowały u niej depresję". w sumie się nie dziwię. z kolei ojciec co roku odbywał pielgrzymki na grób swojego ojca, czasami się na nie załapywałam a czasmi nie. potem hameryka, haloween i tak właśnie zleciało. potem w 2006 zginęła moja matka i mówiąc szczerze przez ostanie dwa lata haloween stały się dla mnie (o ironio) znów świętem zmarłych. wszyscy na imprezę a ja miałam ochote zakopać łeb w piasek, ewentualnie popiół i do imprez (jakichkolwiek) nie mogło mi być dalej. po raz pierwszy zabrakło mi tego cholernego święta zmarłych, chwili na medytację i symboliczne zjednoczenie sie ze zmarłymi. choć pewnie gdybym była w polsce i miała możliwość odwiedzenie cmentarza, pewnie bym tak samo jak ona odchorowywała ten dzień i robiła wszystko, żeby na ten cmentarz nie iść.

a tytułowy dia de los muertos to dzień zmarlych w meksyku. z tego co rozumiem (bo nigdy nie byłam osobiście świadkiem), meksykanie połączyli kult zmarłych z imprezą i owszem, spędzają ten dzień na cmentarzu, ale też sie bawią i cieszą i jest to dużo lżejsze niż nasze polskie, smutne i ponure zaduszki. osobiście bardzo mi się ta idea podoba, jest taka...ludzka.

Monday, October 13, 2008

please look after this bear


o jeeezuuu!!! google uhonorował misia paddingtona (50 rocznica pierwszej edycji książki)!!!! palec pod budke kto czytał lub komu czytano misia paddingtona! nawet ostatnio zgadałam się z hubbym, bo nasze lektury dzieciństwa dość mocno się różnią (dr seuss? hę? ptasio radio może?) - a tu prosz. oboje znamy i lubiamy misia paddingtona. i jak tu nie kochać googla ja się pytam?


can't resist






***sorry, kolega mi przysłał, nie mogłam się oprzeć.

Sunday, October 12, 2008

ząb zupa zębowa

jednym z wielu niezaprzeczalnych plusów północno-kalifornijskiej jesieni (poza tymi oczywistymi, jak brak mgły i słońce do bólu) jest pojawienie się mojego sezonowego narkotyku, butternut squash. no dobra, również cieszą oko i podniebienie dynie, sweet potatoes oraz jabłka macintosh. butternut squash mogłabym jeść 24/7 i generalnie się w nim tarzać. ponoć jest o jedno z najzdrowszych warzyw, wiec podejrzewam, że gdyby do tego doszło, to grypy bym pewnie nie widziała na oczy przez dekadę. jesień inspiruje mnie również do gotowania zup (które głównie zjadam w samotności, bo hubby gardzi zupami). do bólu przerabiam ostatnio butternut squash soup, a wczoraj zrobiłam pyszną zupę kalafiorową z przepisu, który dostałam od miłego pana ze swanton berry farm. jak to mówi rachel ray (która notabene przyprawia mnie o drgawki): yum-o!

Thursday, October 9, 2008

the economist

w sieci krąży domniemana okładka economista, ponoć nieprawdziwa. czy tak czy siak - dobre.


big wave surfing

chciałoby się znaleźć jakiś dobry zastępczy temat i jasne, życie toczy się dalej, ale mam wrażenie że wszystko trochę zastygło jak w stop klatce i ludzie czekają na wybuch bomby. my również. z jednej strony aż nas palce swędzą żeby wskoczyć w obliczu kolosalnych obniżek cen nieruchomości (dotąd dla nas niedostępnych) w swój własny kawałek parkietu i dachu nad głową. podjęliśmy decyzję przeprowadzenia aktywnego rekonesansu ofert, cholera wie, może upolujemy jakąś okazję. z drugiej strony, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nadchodzi tsunami masowych zwolnień w sillicon valley. i bądź tu człowieku mądry. jedyne co, to ceny spadną pewnie jeszcze bardziej, i miejmy nadzieję, że uda nam się przy okazji nie wylecieć na bruk.

Wednesday, October 8, 2008

the meaning of life

wall street w gruzach, main street w zgliszczach a ja panie mam problem, bo siem przenieśli do innego budynku i kafeteria pracownicza siem zjebała. w starym budynku numer 17 było oszałamiająco bosko. swieża pizza z pieca, hinduskie, azjatyckie, grill, panini bar, salad bar, taco bar, hamburgery, sushi, ice cream sundaes, mięciutkie fotele i jak czeresienka na torcie, starbucks. obecnie pracuję w budynku numer 2 i do kafeterii, o zgrozo, trzeba przejść do budynku numer 3. kafeteria sama w sobie po-raż-ka. asortyment 1/4 i wszystko wydaje się dość zwiędłe. hinduskie wzięłam raz i bolał mnie brzuch przez reszte dnia. bye bye double soy lattes & frappucinos. jasne, mogłabym udawać sie na lancz do budynku numer 17, ale dojazd zająłby mi z 15 minut. i tak to. praca straciła sens.

Tuesday, October 7, 2008

debating our destiny

wczoraj na PBS poleciał bardzo ciekawy program dokumentalny jima lehrer'a o debatach prezydneckich ostatnich 20 lat. fascynujacy dokument, polecam, warto albo poszukać i nagrać na DVR, można też obejrzeć tu. swoja droga ciekawe, jak zaciekłe reklamowanie się georga dubya podczas kampanii 2000 jako washington outsider wydaje sie tak bardzo... hmm.... podobne... brzmi znajomo.... coś jak maverick? <wink wink, wink wink >

Monday, October 6, 2008

tempus fugit/everybody needs a little romance

nadeszła pierwsza rocznica naszego slubu. hubby odswieżył swoją z lekka przykurzoną zbroję rycerza na bialym koniu i uprowadził nas w niedzielę do hoteliku w half moon bay, w ktorym sie zaręczyliśmy 2 lata temu. w pokoju czekał szampan oraz 2 tuziny białych róż z karteczką "one year down, a million to go..." a potem pojechaliśmy do SF na obiad. wszystko było niespodzianką. no więc musze przyznać, że ten mój biedny mąż może nie zawsze rzuca się pierwszy do sprzątania , ale za to nadrabia (skutecznie) rycerzowaniem.



widok z okna






śniadanie z widokiem

Friday, October 3, 2008

when celebrities blog

niejaki diddy aka p.diddy aka puffy aka puff daddy (koles zmienia psedudonim co pol roku, taki prince ze swoim znakiem sie przy nim chowa) ponoc bloguje. kto nie bloguje w dzisiejszych czasach, co nie. diddy nigdy nie wzbudzal mojej sympatii, zwlaszcza uslyszawszy historie mojego meza, ktory mial z tym panem swojego czasu stycznosc zawodowa. anywho. ponizsze video diddy'ego znalazlam (rzecz jasna) na innym blogu (nie wiem, jak ludzie funkcjonowali w erze przed-blogowej) i: a). umarlam ze smiechu b). pokochalam diddiego do grobowej deski. milego ogladania.


jutro

ma padac!!! deszcz!!! po raz pierwszy od bodajze 5 miesiecy. codziennie mijam lexington reservoir , ktory mniej wiecej od czerwca jest kompletnie suchy, nie ma w nim nawet kaluzy wody. ani chybi idzie zima. czas na prawde zaczac odkurzec te plastikowe renifery.



Thursday, October 2, 2008

quote of the day

gmail lubi mi co jakis czas zapodawac "funny quote of the day". przewaznie sa one takie sobie, noic specjalnego, natomiast dzisiejszy to rzeczywiscie strzal w dziesiatke.

"Marriage is give and take. You'd better give it to her or she'll take it anyway." (Joey Adams- nie mam pojecia, kto to jest)

Wednesday, October 1, 2008

warren buffet na prezydenta

ostatnie kilka dni zarzadzam w domu "wieczory bez wiadomosci". mysle tez zeby sobie zrobic samoczynny zakaz NPR, bo dwie godzinny dziennie wiadomosci, ktorymi swiat jest raczony ostatnimi tygodniami, to zakrawa na murder porn. na dodatek jutro debata VP ze szmata naczelna w roli glownej, ktorej NIE bede ogladac, bo mi na prawde szkoda nerwow (albo jak niektorzy mowia, szkoda nerw). wystarczylo mi kilka klipow z wywiadu z katie couric, zeby stracic apetyt na reszte dnia (co pewnie samo w sobie nie jest zle). kobita na prawde z choinki sie urwala, co w obecnych okolicznosciach przyrody jest zaiste tra-gicz-ne. i dlaczego, dlaczego ten cholerny kraj nie moze miec jakiegos PRZYZWOITEGO lidera? wezmy takiego warren buffeta. kiedys ogladalam z nim wywiad w TV i skromnosc oraz dostepnosc tego czlowieka mnie porazila. najbogatszy czlowiek swiata. w 2006 oddal 83% (!!!!) swojej fortuny na cele charytatywne ( a konkretnie dla fundacji Gates'ow, ktorych tez podziwiam za poswiecenie filantropi). z ciekawostek, mieszka w omaha, nebraska (przejezdzalam raz i zapewniam wszystkich, ze jest to zadupie, jakich malo) w domu, ktory nabyl 40 lat temu za 31tys dolarow. na dodatek: wizjoner. w 2003 (5 lat temu!) okreslil te cholerne derywatywy jako bron masowego razenia. teraz praktycznie dokonal bailoutu goldman sachs, rzucajac w ich strone 5 milardow, podczas jak kongres sobie politykowal. moze zamiast listow do obamy trzeba zaczac pisac listy do buffeta?

Tuesday, September 30, 2008

obama mama

drogi pamietniczku, czy to nienormalne, ze snilo mi sie, ze bylam zona baracka obamy? w owym snie bardzo sie denerwowalam uzmyslowiwszy sobie, ze jako pierwsza dama bede musiala wyglosic spicza. moja kolezanka sie spytala (psycholog z wyksztalcenia), czy w snie bylam michelle obama czy soba, ania k. otoz bylam jak najbardziej soba. p.s podzielilam sie snem z f. i chyba byl zazdrosny.

Monday, September 29, 2008

love thy mother

zwienczeniem bardzo milego i rozleniwionego weekendu (zainteresowanych informuje, ze NIE doszlo tym razem do sobotniej awantury o sprzatanie, dzieki polaczeniu dwoch technik: "zona zaciska zeby" oraz "maz obawiajac sie kolejnego zjebanego weekendu chyzo rzuca sie w wir ultra upierdliwych aczkolwiek niezbednych obowiazkow") bylo rozciagniecie sie na kanapie na trzy godzinki z maratonem serialu dokumentalnego planet earth. niesamowita sprawa, zdjecia zapieraja dech i przez trzy godziny lezelismy przed tv z rozdziawionymi gebami. poplakalam sie w dwoch momentach: jak nurkujace malpki macau (!!! malpy nurkuja!!!!) filmowano pod woda oraz jak mama mis polarny wraz z dwoma malymi wynurza sie z nory w sniegu po przebudzeniu ze snu zimowego, a potem zjezdza sobie na plecach/tylku po zboczu. rynna x2. serial rozmiarow epickich, kazde ujecie jest arcydzielem. a moze raczej: kazde ujecie dokumentuje arcydzielo, jakim jest matka natura. w kazdym razie polecam, polecam, polecam.

Saturday, September 27, 2008

floating into the night

dostalam emaila od tesciowej. zapytanie, czy i jak obchodzimy yom kippur i rosh hashana. w sumie niewiele o tych swietach wiem, bo f. jest takim zydem jak ja katolikiem, czyli glownie na papierze (dygresja: przeczytalam gdzies, ze "jewishness" to nawet nie tyle kwestia chodzenia do swiatyni czy obchodzenia szabasu, mozna byc nie-praktykujacym i jak najbardziej czuc sie zydem, kwestia nie tylko religijnosci ale tez swiadomosci i korzeni. koniec dygresji). na razie planow nie ma i pewnie nie bedzie, i jak co roku f. powie "i am a bad jew". nie wnikam, nie pytam. anywho. drugie pytanie dotyczylo mojej Mamy. tesciowa sie pyta, jak dokladnie na imie i nazwisko miala moja Matka. tesciowie maja liste z nazwiskami osob zmarlych w rodzinie (ewidentnie co roku /dwa ja aktualizuja), i nazwiska te recytuja w modlitwie za zmarlych (yiskor) na yom kippur. tesciowa napisala: "this year I want to add your mother's name, and conclude it all by saying "Remembered by A & B, F & A, and J (siostra meza)". i nie wiem czemu, ale jakos poczulam, ze zycie zatoczylo jedno wielkie kolo. moja Matka zawsze sie interesowala bardzo religia i kultura zydowska. jak bylam mala, pamietam ze miala kasete z piosenkami z teatru zydowskiego w warszawie i mase ksiazek na tematy okolozydowskie. ponoc moj dziadek byl podczas wojny czesto zatrzymywany, bo wygladal jak zyd (co to w ogole znaczy?). moze dlatego ja to tak interesowalo. moze dlatego, ze lubila innosc, nie wiem. i tak sobie pomyslalam, ze jesli Ona to wszytko obserwuje sobie z gory, to pewnie ja ta modlitwa tesciow ucieszy. pewnie bardziej niz msze, na ktore daje jej eks-maz (a moj ojciec). no ale to temat odrebny wpis (ktorego pewnie nigdy nie bedzie).

Thursday, September 25, 2008

next in line


nasz bank . "by far the largest bank failure in American history".

****

dzien pozniej:

LUZ ,co nie?

nigerian scam goes main street

rozbawil mnie do lez email, ktory ostanimi dniami robi rundki w sieci. jesli ktokolwiek kiedykolwiek dostal emaile od nigeryjczykow (tzw. nigerian scam), wylapie ta niepowtarzalna stylistyke w trymiga. milego czytania.

"Dear American:

I need to ask you to support an urgent secret business relationship with a transfer of funds of great magnitude.

I am Ministry of the Treasury of the Republic of America. My country has had crisis that has caused the need for large transfer of funds of 700 billion dollars US. If you would assist me in this transfer, it would be most profitable to you.

I am working with Mr. Phil Gramm, lobbyist for UBS, who will be my replacement as Ministry of the Treasury in January. As a Senator, you may know him as the leader of the American banking deregulation movement in the 1990s. This transactin is 100% safe.

This is a matter of great urgency. We need a blank check. We need the funds as quickly as possible. We cannot directly transfer these funds in the names of our close friends because we are constantly under surveillance. My family lawyer advised me that I should look for a reliable and trustworthy person who will act as a next of kin so the funds can be transferred.

Please reply with all of your bank account, IRA and college fund account numbers and those of your children and grandchildren to wallstreetbailout@treasury.gov so that we may transfer your commission for this transaction. After I receive that information, I will respond with detailed information about safeguards that will be used to protect the funds.

Yours Faithfully Minister of Treasury Paulson"

Wednesday, September 24, 2008

stary niedzwiedz mocno spi


nelo osiagnela chyba ostatnimi czasy cos na ksztalt psiego zen. nie slucha sie W OGOLE. jasne, kasia k. moze zaswiadczyc, ze wczesniej sie juz nie sluchala (sluchala sie za to czikagowskich kabanosow). ostanimi czasy jednak nelo ma zlew nawet na swojego alpha dog aka daddy aka moj maz. maz wola i wola. ona: nic. rzuci obojetne spojrzenie znad obwachiwanej kupy/sikow psa sasiada, po czym udaje sie W PRZECIWNYM KIERUNKU. nie powiem, jest to duzy afront dla f., ewidentne lamanie psiej etykiety, w zywe oczy. nelo zawsze do tej pory olewala wszystkich to fakt, ale nigdy nie f. na stare lata chyba skumala wreszcie, ze to ona rzadzi nami, a nie my ja.












Tuesday, September 23, 2008

all you need is love

oj jak mnie wszystko wkurwia. a nawet pms-u nie mam i nie ma na prawde na co zwalic. wiadomosci w tv i radio - syf i swiat sie wali generalnie. sarah palin robi obciach w onz, wall street lezy i kwiczy, obama traci poparci bo jest INNEJ RASY NIZ BIALA, koles od finansow paulson lekka reka chce wydac ekwiwalent budzetu 4-letniego tego kraju w jeden dzien, moj szef mnie wkurwia swoja niekompetencja, maz jak wiadomo mnie wkurwil w weekend (choc musze przyznac wczoraj sie staral i mi pomogal ze wszystkim). wkurw all around.

Monday, September 22, 2008

fuck you i won't do what you tell me

zeby nie bylo, ze u osmanow to tylko i wylacznie sielana. piatek byl ok, poszlismy do kina, niedziela byla super, jak widac na nizej zalaczonych obrazkach. natomiast sobota - w calosci przeklocona. nawet nie jestem w stanie dojsc kto co powiedzial, w kazdym razie mniej wiecej poszlo o to, o co idzie mniej wiecej co tydzien - tzw. chores. czyli mycie kibli, odkurzanie kilogramow psiego futra walajacego sie po calym domu oraz robienia cotygodniowych zakupow. problem z moim mezem to nie, ze nie pomaga. bo owszem, pomaga. i obiad ugotuje, i pojdzie na zakupy. natomiast ja mam tak, ze w sobote chce zrobic wszystkie chores, a niedziele miec tylko i wylacznie na przyjemnosci. jakis wyjazd, spacer, plaza, cokolwiek. natomiast moj maz - sobota to on sie releksuje. i tu sie zaczyna problem. ze ja chce robic wszystko wg. mojego wlasnego programu i tylko mu wydawac rozkazy w stylu" tu masz szczotke do kibla to teraz idz szoruj". jak powiedzialam, ze w zwiazku z dlugimi godzinami pracy od poniedzialku do piatku i dojazdami na ktore trace pol zycia (jak pracowalam z domu, to mi to az tak sprzatanie nie przeszkadzalo), mam zamiar w sobote jak najszybciej sie ze wszystkim uwinac, to od razu uslyszalam, ze guilt trip i ze jak sie mecze w pracy to mam ja rzucic. i ze mu nie daje opcji tylko wydaje rozkazy. i sie pozarlismy. na caly dzien. nie wiem, czy to prosta droga do rozwodu i czy to wlasnie ta kropla wody, ktora drazy skale. moze rzeczywiscie jestem malo elastyczna i baba-potwor. nie wiem. wiem, ze nienawidze sprzatac i robic zakupow, ale tez wiem, ze ktos to musi zrobic i jak ja nie przejme inicjatywy, to bedzie syf i taco bell na obiad 5 dni w tygodniu. i jak juz przejme ta inicjatywe, to generalnie chce to zrobic jak najszybciej i zapomniec. moja kolezanka powiedziala, ze jej facet jest pod tym wzgledem tak beznadziejny, ze zrobila grafik sprzatania, gdzie jest wyszczegolnione, kto co robi - normalnie ja w akademiku czy jak z roommates. jestem bardzo bliska zaproponowania tego rozwiazania mezowi.

Sunday, September 21, 2008

tis' the season


pojawila w ten weekend sie nasza ulubiona
pumpkin patch. zatem swieta za pasem, czas odmolic christmas sweaters oraz zaczac odkurzac sztuczne choinki i plastikowe renifery...


pumpkin patch przy highway 1



pole kukurydzy w tle...





misterne kompozycje


piramidy majow i aztekow.......


nelo jak zwykle byla zagubiona


kuzyn dan szukal az znalazl....



potem trzeba bylo sie napic.
wine tasting w storrs winery


a
lexander winery. oprocz wina facet destyluje gin, wodke i absinth. probowalismy wszystkiego. he. ja w ilosciach minimalnych, jako, ze ktos musial prowadzic.


alexander winery



gin, te ciemniejsze butelki to absinth, wysokie z bialego szkla - wodka

****


na zakonczenie pojechalismy do lokalnej browarni na beer tasting. zdjec nie ma, bo aparat zostal w samochodzie. the end.